Wywiady
nr 7-8 (85-86) LIPIEC-SIERPIEŃ 2014

 

Na następną wizytę kazał mi przyjść z mężem. Wtedy powiedział, że mam się do ciąży nie przyzwyczajać, bo on myśli o jej usunięciu, ponieważ moje życie jest zagrożone. 

 
Marta Dzbeńska-Karpińska

Stoczyłam walkę na śmierć i życie

 

Musiałaś stoczyć wyjątkowo ciężką walkę, aby Twoje trzecie dziecko mogło przyjść na świat. Jak zaczęła się ta historia?

Stamatyja Gutkidu-Bogdała W czerwcu 1992 roku wyjechaliśmy na rekolekcje. Tam bardzo źle się czułam. Miałam bóle brzucha. Wtedy ani ja, ani mój mąż nie wiedzieliśmy, że jestem w stanie błogosławionym. W październiku poszłam do internisty. Miał dla mnie dwie wiadomości: że spodziewam się dziecka i że mam duże mięśniaki. Poszłam do ginekologa. Na następną wizytę kazał mi przyjść z mężem. Wtedy powiedział, że mam się do ciąży nie przyzwyczajać, bo on myśli o jej usunięciu, ponieważ moje życie jest zagrożone. 

Jak przyjęliście sugestię aborcji?

Stamatyja Byłam wstrząśnięta. Dla mnie nie było mowy o usunięciu dziecka. Już wtedy nękał mnie wielki ból i bałam się koszmarnie, ale wiedziałam, że to dziecko chcę urodzić. Henio powiedział do lekarza: „Nie pan dał temu dziecku życie i nie pan będzie decydował, czy będzie ono żyło czy nie”. Zapewnił też, że ze swojej strony zrobimy wszystko, aby ciążę doprowadzić do końca, i jeżeli on nam nie pomoże, to będziemy szukać innego lekarza.

Jak lekarz zareagował na taką determinację?

Stamatyja Przyjął mnie do szpitala, gdzie był ordynatorem. Zrobił wszystkie potrzebne badania i skierował mnie do wrocławskiej kliniki ginekologiczno-położniczej. Trafiłam do niej na początku listopada i spędziłam tam cztery miesiące.

Henryk został w domu z dwójką dzieci. Jak sobie radzili bez Ciebie?

Stamatyja Jeżeli chodzi o 2-letniego Adasia, to czuliśmy bardzo mocną opiekę Bożą. Kiedy trafiłam do szpitala, karmiłam go jeszcze piersią, zasypiał tylko ze mną. Po rozłące jeździł z tatą do pracy i zasypiał z nim bez kłopotów. W ciągu kilku dni znalazła się dla niego opiekunka, którą natychmiast zaakceptował. 14-letniej Ani było ciężko. Nikt w jej środowisku nie chciał uwierzyć w to, co się stało, i udzielić jej wsparcia. Gwałtownie obniżyły się jej stopnie.

Twój stan zdrowia sukcesywnie się pogarszał.

Stamatyja Rosło dziecko, ale i mięśniaki się powiększały. Nikt mi wtedy nie mówił, że to nowotwór, chociaż przeczuwałam to. Robiłam się coraz szczuplejsza. Brzuch wzbierał, a ramiona, ręce, plecy zrobiły się słabe i wiotkie. Twarz była tak szczupła, że nie do poznania. Na Boże Narodzenie dostałam przepustkę do domu. Kiedy przyjaciele zobaczyli mnie wychudłą i oszpeconą, z mocno opuchniętymi nogami, wysoką temperaturą i olbrzymim brzuchem, płakali, chowając się za drzwiami.

Kiedy wróciłam do szpitala, przestałam chodzić. Bardzo cierpiałam, czułam ból nienormalnie wielkiego brzucha. Podłączono mi tlen i kroplówki. Wyniki badań były bardzo niekorzystne. Położono mnie samą w oddzielnej sali, bo mój widok był mało budujący dla innych matek w ciąży. Miałam świadomość, że toczę walkę na śmierć i życie, ale nie dopuszczałam do siebie innej myśli niż ta, że życie zwycięży we mnie.

Czy wiara była dla Ciebie oparciem?

Stamatyja Dużo się modliłam i byłam osłonięta modlitwą wielu osób z Domowego Kościoła. Miałam przy sobie książkę „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza à Kempis, odmawiałam Różaniec i Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Słowo mnie prowadziło. Przeczytałam, że „wszystko dostanę w swoim czasie”, że Pan Bóg mi pomoże. Kiedy lekarze pytali, czyją jestem pacjentką, śmiałam się i odpowiadałam, że jestem pacjentką Pana Boga. Tydzień przed operacją i tydzień po operacji trwała nieustająca 24-godzinna modlitwa w mojej i dziecka intencji.

Kiedy zgodziłaś się na cesarskie cięcie?

Stamatyja Lekarze jeszcze przed Bożym Narodzeniem proponowali mi operację i zakończenie ciąży, ale nie zgadzałam się, bo chciałam dotrzymać tych 7 miesięcy, żeby dziecko miało szansę przeżycia. W niedzielę w styczniu przyszedł do mnie ksiądz. W czasie spowiedzi opowiedziałam mu o całym problemie i moich obawach. Powiedział mi: „Dziecko, czyń wolę Bożą”. Ja to odczytałam, że już czas. Od razu po spowiedzi powiedziałam lekarzowi, że zgadzam się na operację. W przeddzień poprosiłam męża, żeby zamówił Mszę świętą przed operacją i po niej. Kiedy mąż przyjechał do szpitala, lekarka powiedziała mu: „Proszę pana, nie wiem, czy pana żona dożyje do rana”. A ja naiwnie wierzyłam, że urodzę dziecko i zaraz wrócimy do domu. Pamiętam ostatnią noc przed operacją. Bardzo źle się czułam. Nie byłam w stanie się wyciszyć. W pewnym momencie zawiesiłam wzrok na krzyżu. Poczułam z Nim silną więź i usnęłam. Śpiąc do rana, doczekałam operacji.

Operację przeprowadzono 21 stycznia 1993 roku.

Stamatyja Na świat przyszła Marysia. Ważyła 2100 g. Równocześnie wyciągnięto ze mnie 15-kilogramowy złośliwy nowotwór o wielkości 30 na 60 cm. Dowiedziałam się potem, że po operacji położono mnie z boku, bo nikt nie wierzył, że przeżyję.

Przeżyłaś wbrew wszelkim przewidywaniom…

Stamatyja Powiedziano mi później, że przy tym typie nowotworu umieralność wynosi 70%. Miałam ogromnie dużo szczęścia, że nie było przerzutów. Zostałam przewieziona do kliniki reanimacyjnej, gdzie spędziłam tydzień. Kiedy wróciłam do kliniki położniczej, jeszcze nie mogłam chodzić. Zaczęło do mnie docierać, jak poważne było zagrożenie. Byłam kompletnie wycieńczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zachorowałam, dwukrotnie podawano mi antybiotyki. Zawieziono mnie na konsultację do kliniki onkologicznej, gdzie lekarze stwierdzili, że nic nie mogą dla mnie zrobić, bo miałam odleżyny i byłam zbyt wycieńczona. Po miesiącu wypisano mnie do domu. Kiedy tam wróciłam, powiedziałam Heniowi, że nie chcę już iść do żadnego szpitala. Miałam przekonanie, że jak mnie zabiorą na chemio- albo radioterapię, to umrę. Leczyłam się ziołami. Często przyjmowałam sakrament chorych.

Czy lekarze obawiali się też o zdrowie Marysi?

Stamatyja Myśleli, że Marysia tego nie przeżyje albo będzie głucha, niewidoma lub niedorozwinięta umysłowo. A jest tak, że Marysia jest zdrowa i bardzo zdolna. To łaska od Pana Boga, że to dziecko cudem ocalone jest tak wyjątkowo obdarowane.

Jak długo zajęło Ci dojście do pełni sił?

Uzdrowienie fizyczne przyszło szybko. Kiedy po roku od porodu pojechaliśmy do kliniki, nikt mnie nie poznał. Moja siostra – lekarz – skierowała mnie na kompleksowe badania i stwierdzono, że fizycznie jestem w 100% zdrowa. Trudniejsze było duchowe uzdrowienie. Teraz z perspektywy 21 lat, gdy tyle rzeczy się wyjaśniło i uporządkowało w moim i męża życiu duchowym, mogę powiedzieć, że był to czas, kiedy Pan Bóg przeprowadził nas przez wszystkie ciemne doliny, abyśmy się stali Jego ludem. Bez tych wydarzeń moja wiara na dzień dzisiejszy nie byłaby taka, jaka jest. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że nie wyobrażam sobie życia bez Pana Boga.

Z Waszą historią zapoznał się Jan Paweł II.

Dwa lata po tych wydarzeniach zostały spisane nasze świadectwa na temat historii przyjścia na świat Marysi oraz mojej drogi nawrócenia. Te świadectwa trafiły do rąk Papieża. Jan Paweł II przysłał nam osobiście podpisane życzenia noworoczne, w których napisał, że heroiczna walka matki o dziecko spowodowała, że Pan Bóg uzdrowił i dziecko, i matkę. Dostaliśmy też od niego proroctwo z Księgi Izajasza, które wypełnia się w naszym życiu: „Wielkie będzie Jego panowanie 
w pokoju bez granic 
na tronie Dawida 
i nad Jego królestwem, 
które On utwierdzi i umocni 
prawem i sprawiedliwością, 
odtąd i na wieki. 
Zazdrosna miłość Pana Zastępów tego dokona” (Iz 9, 6).

 

Stamatyja Gutkidu-Bogdała, ochrzczona w 24 roku życia, od 37 lat żona Henryka, mama Anny (36 lat), Adama (24 lata) i Marii (21 lat); z zawodu technolog żywienia, jej pasją jest muzyka poważna oraz rozrywkowa, rysunek, śpiew i taniec. Mieszka w Jeleniej Górze. Od 24 lat małżonkowie należą do Domowego Kościoła Ruchu Światło-Życie.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK