Wywiady
nr 11 (185) listopad 2022

Jako debiutantka bałam się iść do kina. Miałam jakieś straszne opory. Później pojechaliśmy z ekipą promować „Nad Niemnem” do Australii i to tam na dużym ekranie po raz pierwszy widziałam naszą produkcję - mówi Iwona Katarzyna Pawlak.

Agata Kopaczewska

Nadal mam marzenia

Justyna Orzelska to rola Pani życia?

Iwona Pawlak: Na pewno był to fundament mojej kariery. Wielka niespodzianka, z której w ogóle nie zdawałam sobie sprawy. Myślałam, że to zwykły debiut i później pojawią się następne, równie ważne role. Były ważne, ale nie okazały się aż tak istotne dla mojej kariery, bo pomimo tych 35 lat, które minęły od tamtego czasu, wciąż jestem postrzegana i oceniana przez pryzmat tej roli. To ewenement, który mnie zadziwia. Film ciągle się ludziom podoba. Kolejne pokolenia go oglądają, i dzieci, i dorośli, dziadkowie… Tylko my się nie starzejemy (śmiech). Ta rola utrzymuje mnie w gotowości do następnych wyzwań. Tak jakby nic się nie zmieniło i dalej mam swoje marzenia. Nadal uważam, że stać mnie na więcej.

 

A z czym kojarzy się Pani tamten czas?

Oczywiście z  naszą piękną młodością. Pogoda, nastrój, ambicja, marzenia, koniec szkoły filmowej. Sprawy prywatne i młode małżeństwo, ponieważ wtedy byłam młodą mężatką. Chciałam zawojować świat. I pojechałam w ten świat krótko po premierze filmu „Nad Niemnem”.

 

Ale na tej premierze Pani nie było, dlaczego?

Grałam wtedy w teatrze.

 

To kiedy pierwszy raz zobaczyła Pani film?

Jako debiutantka bałam się iść do kina. Miałam jakieś straszne opory. Później pojechaliśmy z ekipą promować „Nad Niemnem” do Australii i to tam na dużym ekranie po raz pierwszy widziałam naszą produkcję. Miałam zaszczyt poznać Polonię australijską, która bardzo żywo reagowała, miała łzy w oczach. Takiej widowni i takiego odbioru tego filmu nie znałam. To było coś spektakularnego. Ludzie stęsknieni za krajem, za Polską, słysząc ojczysty język, oglądając dworki, całą naszą kulturę, byli nieograniczenie wzruszeni. Ciągle mam to w pamięci i dlatego nie dziwię się sympatii widzów i temu, że oni pamiętają ten film przez tyle lat. Zresztą, kiedy decydowałam się na tę rolę, pytałam męża, czy dam radę, a on powiedział, że to najprawdopodobniej będzie lektura przez kolejne dziesiątki lat. I jeśli zrobię to dobrze, zostanę zapamiętana i spełnię to zadanie właściwie. Tak też zrobiłam, ale nie spodziewałam się tego, co się później stało. To cudowne.

 

Wielu uważa, że film jest lepszy niż sama powieść. A Pani co o tym myśli?

Nie można tak dokładnie przekładać prozy i obrazu, dlatego, że jest to jednak pewna wizja artysty, w tym przypadku Zbyszka Kuźmińskiego. Wszystko zostało przedstawione bardzo ładnie. Cała produkcja była doskonale zorganizowana i przygotowana. Żyliśmy jak w jednej wielkiej rodzinie. Zżyliśmy się bardzo, mając na celu ważne zadanie, naszą misję, by sprostać tej lekturze. Po latach mieliśmy też okazję pojechać na Białoruś, gdzie spędziliśmy trochę czasu w okolicach domu pani Orzeszkowej, obecnie w jej muzeum. Siedzieliśmy dokładnie w miejscach, w których trwała akcja „Nad Niemnem”, tak że to też było odniesieniem do jej pióra. Śmiałam się, gdy kolega Adam Marjański, czyli filmowy Jan Bohatyrowicz, widząc prawdziwy Niemen, prosił nas, byśmy wszyscy posłuchali, jak on szumi. Ta rzeka szumi w taki sposób, że jej dźwięki budzą dokładnie rytm prozy Orzeszkowej. To było niesamowite. Naprawdę coś w tym jest. Jeśli chodzi o formę utworu, preferuję prozę, choć podejrzewam, że młodzi wolą obraz.

 

Wspomniała Pani o małżeństwie, że byliście młodzi, kiedy braliście ślub. Kiedy się poznaliście?

W czasie egzaminów do szkoły filmowej. Ja byłam w trakcie zdawania, a Jacek już jako absolwent dostał angaż w Teatrze Nowym w Łodzi... My zawsze jesteśmy ze sobą. Kiedy idziemy, to trzymamy się za ręce. Tak to wygląda od samego początku. Gdy jedno z nas pracuje, drugie pomaga w obowiązkach domowych. Nie robimy podziałów, zawsze staramy się wzajemnie uzupełniać.

 

Co jest w życiu ważniejsze: miłość czy niezależność?

Miłość. Można być zakochanym, być kochanym i niezależnym jednocześnie.

Przynajmniej w moim przypadku tak jest, bo żyjemy z mężem już ponad 30 lat i przyjaźnimy się, kochamy i staramy się być niezależni. Nie rozgraniczam tego, choć oczywiście wszystkiego w związku trzeba się nauczyć. To nie jest takie jasne i oczywiste. Są góry i doliny, ale jeżeli ma się do siebie zaufanie i podziwia się, też wspiera nawzajem, to ta miłość może jedynie rozkwitać i budować nasze życie. To wspaniałe, ja jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu. Nie wyobrażam sobie, bym mogła być i żyć osobno bez mojego ukochanego męża Jacka.

 

Jesteście piękną parą. Jaki jest przepis na szczęśliwą relację, która przetrwa lata, tak jak w Waszym przypadku?

Żyje się ze sobą na dobre i na złe. Ważne, by pielęgnować to wzajemne uczucie do siebie. To zobowiązuje do słuchania siebie nawzajem, bycia razem, do opieki i wsparcia. Do bycia dla siebie światłem i drogowskazem. Z mężem wzięliśmy ślub kościelny, ponieważ chcieliśmy być pod opieką Stwórcy. Osobiście ufam, że również pod opieką dobrych Aniołów.

 

Czym dla Pani jest wiara?

Łaską. Czasem trzeba to wszystko sobie przemyśleć. Kim jestem, co chcę komunikować światu i ludziom. Jeśli ktoś ma wiarę, nadzieję i miłość, to niczego więcej nie trzeba. Lubimy z mężem przychodzić do kościoła wtedy, kiedy jest pusto, żeby sobie posiedzieć, pomyśleć i wyrazić wdzięczność za ochronę. Prosimy wtedy również o dalsze łaski. Wiara to coś, co trudno określić słowami. Chyba tylko w poezji czy sztuce tak się dzieje i jest to możliwe. To coś podniosłego i zarazem bardzo bliskiego naszemu sercu. Dlatego wierzę w misję sztuki. Ona może stać się dla nas łącznikiem naszej wiary. I tę osobistą wiarę należy pogłębiać, udoskonalając siebie zawsze i wszędzie.

 

Czy jest coś, za co szczególnie jest pani wdzięczna Bogu?

Jestem Mu wdzięczna za wszystko.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK