Wywiady
nr.4 (154) kwiecień 2020

Muzyka w szerszym kontekście jako sztuka, czyli poszukiwanie piękna, prowadzi nas do Pana Boga. Natomiast nasze dzieci mają w większości odmienne od nas talenty.

Natalia Rakoczy

40 dni w szpitalu

O muzyce, która przemienia ludzkie serca, toczeniu sporu z Bogiem, walce o zdrowie i wspólne chwile tylko z żoną opowiada Paweł Bębenek, kompozytor, ojciec czwórki dzieci, mąż Laury.

 

Lubi Pan moment, kiedy po okresie Wielkiego Postu rozbrzmiewa w kościele śpiew „Alleluja”?

Paweł Bębenek: Po Wielkim Poście to „Alleluja” nabiera całkiem innego smaku. Podobnie jak z dobrymi potrawami, których odmawiamy sobie w poście – po czasie wstrzemięźliwości smakują one inaczej, o wiele lepiej.

 

Rzeczywiście muzyka ma moc przybliżania do Boga?

To jest jedno z narzędzi, które Pan Bóg nam daje, aby zachwycić nas sobą. Z Apokalipsy wiemy, że Aniołowie śpiewają, a Jezus i Jego Mama też śpiewali, bo cała Księga Psalmów, którymi Pan Jezus się modlił, to właśnie pieśni. Dla Żyda to było czymś oczywistym. Natomiast z własnego doświadczenia wiem, że muzyka bardzo mocno działa na serca ludzi – i nie chodzi tylko o samo piękne brzmienie. Augustyn mówił: „Jeśli chcecie wyśpiewać chwałę Bogu, to sami bądźcie tym, co śpiewacie”. Muzyka jest formą świadectwa.

 

Które utwory są Panu szczególnie bliskie?

Na pewno jest to utwór, który został napisany przez moją znajomą w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu, a do którego skomponowałem melodię: „Błogosławcie Pana, wszystkie Jego dzieła, które by nie kwitły, gdyby nie cierpienie”. To jest taki piękny tekst, który bardzo mnie dotykał i który także pomógł wielu innym osobom.

 

Muzyczną pasję dzieli Pan z żoną Laurą, która miała niemały udział we wprowadzeniu Pana w świat muzyki. Jak się poznaliście?

Jako dziecko zawsze przejawiałem talent muzyczny, ale ponieważ mieszkaliśmy poza dużym miastem, jakoś nie było okazji do rozwijania mojej pasji. Rodzice też podeszli do sprawy mojego wykształcenia bardzo praktycznie i polecili mi szkołę techniczną, abym zdobył pewny zawód. I rzeczywiście dosyć późno zająłem się komponowaniem, bo po skończeniu szkoły średniej. Przyjechałem do Krakowa i trafiłem do środowiska dominikanów, gdzie poznałem Laurę, która prowadziła wtedy scholę. Pan Bóg to tak fajnie wymyślił.

 

Wspólna pasja zbliża w małżeństwie?

Zdecydowanie tak, chociaż łączy nas wiele tematów. Muzyka w szerszym kontekście jako sztuka, czyli poszukiwanie piękna, prowadzi nas do Pana Boga. Natomiast nasze dzieci mają w większości odmienne od nas talenty.

 

Często jako rodzice chcemy, aby dzieci realizowały nasze pasje, ale niekiedy trzeba się wycofać i pozwolić im iść własną drogą, co nie jest łatwe…

Przy kolejnych dzieciach wydawało nam się, że będzie łatwiej, ponieważ już coś więcej wiedzieliśmy, a okazało się, że każde dziecko jest tak różne, że każde ma jakieś swoje talenty… Do muzykowania najbardziej przejawia talent nasz najmłodszy syn, Karol. Chodzi, śpiewa, tańczy… Może on będzie kontynuował nasze muzyczne zacięcie?

 

Kiedy Pan spotkał żywego Boga, o którym z taką pasją Pan teraz śpiewa i na którego chwałę komponuje muzykę?

To spotkanie nastąpiło dopiero na studiach. Pochodzę z tradycyjnej rodziny katolickiej, przez wiele lat nie wchodziłem w głębszą relację z Bogiem. Chociaż z zewnątrz wszystko było tak jak należy – chrzest, bierzmowanie…

 

Odhaczenie Mszy w niedzielę…

Trzeba było spotkać się z kolegami z tyłu kościoła… I dopiero kiedy studiowałem w Krakowie, wszystko się zmieniło. Co tydzień o godzinie 9:00 śpiewałem u dominikanów na Mszy. Musiałem wstać o szóstej, aby przygotować się i dojechać – to było dla mnie duże poświęcenie. I już jako dorosła osoba zacząłem patrzeć na swój życiorys sakramentalny. Okazało się, że patronem moich urodzin jest św. Rafał Kalinowski, a patronką bierzmowania św. Tereska od Dzieciątka Jezus. Pan Bóg dał mi przez nich ducha kontemplacji. 

 

I wszystko układało się idealnie aż do chwili, kiedy zapadł Pan na zapalenie mózgu. Takie doświadczenie przewartościowuje życie?

Jako niezależny dorosły człowiek z pewnymi osiągnięciami muzycznymi postanowiłem, że pojadę na rekolekcje. Zaczęło się od tego, że to ja podejmuję kolejną decyzję w moim życiu. A tutaj nagle Pan Bóg zburzył tę moją misterną układankę. Pokazał mi wszystko z innej perspektywy. Po dwóch dniach rekolekcji znalazłem się w szpitalu. I zostałem tam dokładnie 40 dni… To była prawdziwa pustynia. Trafiłem do szpitala 8 grudnia, w Niepokalane Poczęcie, a na pierwszą Mszę po szpitalu dotarłem w nawrócenie św. Pawła.

 

To był bolesny upadek?

Były to dla mnie rzeczywiście trudne chwile, ale jeszcze bardziej dla moich bliskich. Bo jak może czuć się żona, która dowiaduje się, że jej mąż jest w stanie agonalnym? Natomiast doświadczyłem w szpitalu niesamowitej zależności od innych. Zrozumiałem, że do końca nie decyduję o wszystkim, nie jestem w stanie zapewnić sobie życia i zdrowia. W pewnym momencie zacząłem także tracić słuch, co dla mnie, jako muzyka, było czymś tragicznym. Z jednej strony ta praca mnie cieszyła, z drugiej miałem świadomość, że służę ludziom na całym świecie… I miałem tak nagle z tego zrezygnować? Długo się buntowałem, spierałem się z Bogiem. Przecież On sam na to pozwala, mówiąc w Księdze Izajasza: „Przyjdźcie i spór ze mną wiedźcie”… Wiec mówiłem z wyrzutem: „Jak Ty możesz to robić?”. Paradoksalnie to pozwoliło mi wejść w bliższą relację z Bogiem. W końcu zaufałem Mu: „Panie Boże, skoro tak, to dobrze, to zabierz ten słuch”… I to był moment zwrotny.

 

Jak Bóg odpowiedział na tę zgodę?

Dostałem o wiele więcej – więcej pracy, więcej ludzi na swojej drodze, z którymi pracuję… I teraz mam bardziej wrażliwy słuch.

 

Ma Pan czworo dzieci, a jednocześnie prowadzi Pan bardzo intensywne życie zawodowe – liczne koncerty, spotkania, projekty. Jak Pan jest w stanie wszystko ogarnąć?

Nie jest to łatwe, ale na szczęście nasze starsze dzieci są już samodzielne pełnoletnie dwie córki, syn w klasie maturalnej no i jeszcze nasz czteroletni synek. Widzę, że najtrudniej w tym wszystkim znaleźć kontakt z żoną. A to jest kluczowa rzecz, jeżeli chodzi o funkcjonowanie rodziny…
 

I udaje Wam się mimo wszystko wykraść chwile na bycie razem, tylko we dwoje?

Staramy się to robić. Chociaż wciąż czuję niedosyt tego wspólnego czasu, jednak myślę, że sama walka o te chwile jest już czymś bardzo cennym. 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK