Wywiady
nr 9 (147) wrzesień 2019

Nasza historia jest bardzo zawiła. Rzeczywiście byliśmy w związkach, w które nieodpowiedzialnie weszliśmy. Bez przygotowania, bez wiary. Popełnialiśmy różne błędy.

Sylwia Bartosek-Środa

To, co jest między nami, pochodzi od Boga

„Połączyła nas miłość, i to taka, że nie dało się jej zignorować, więc coś trzeba było z tym fantem zrobić” – mówi o swoim małżeństwie wokalistka, mama i chrześcijanka Magda Anioł. Co w tym niezwykłego? To, że ona i jej mąż już raz powiedzieli sakramentalne „tak”, ale nie sobie. I bali się zaczynać od nowa.

 

Anioł – takie nazwisko ułatwia życie?

Magda Anioł: Zobowiązuje (śmiech). Ludzie często myślą, że to mój pseudonim artystyczny, a to rzeczywiście moje nazwisko rodowe. Mam jeszcze drugie nazwisko, po mężu – Szewczyk. Ale na scenie jestem…
 

Aniołem. A w życiu?

Nie wiem. O to trzeba by zapytać mojego męża Adama. Myślę, że jesteśmy dobrani. To Pan Bóg postawił nas na swojej drodze.
 

Ale nie była to łatwa droga. Oboje macie za sobą związki, i to zawarte w Kościele.

Nasza historia jest bardzo zawiła. Rzeczywiście byliśmy w związkach, w które nieodpowiedzialnie weszliśmy. Bez przygotowania, bez wiary. Popełnialiśmy różne błędy. Tylko dzięki Bogu przeszliśmy przez sąd biskupi. Oboje jesteśmy po orzeczeniu nieważności naszych poprzednich małżeństw. Ale to nie jest tak, że wszystko w naszych związkach było złe. Mamy z nich cudowne dzieci – ja Dominikę, a Adam dwóch synów: Mateusza i Tomka.


Jak to się stało, że dostrzegliście swoje błędy, że zaczęliście się starać o stwierdzenie nieważności małżeństwa? Ktoś Wam pomógł?

Tak. Był to ks. Andrzej Kaczmarek, kapelan sióstr wizytek z Siemianowic Śląskich. Adam, zupełnie przez przypadek, trafił do niego do spowiedzi. Kiedy opowiadał o swoich problemach, ks. Kaczmarek zasugerował mu, że jego małżeństwo może być nieważnie zawarte. Umówił się z nim na prywatną rozmowę. Potem pomógł mu napisać skargę do sądu biskupiego. I tak to się wszystko zaczęło.


Znaliście się już?

Owszem. Adam jest gitarzystą, gra z nami od lat. Ale wtedy nie opowiadał nam o swoich problemach. Byliśmy tylko kumplami. Za to historię mojego burzliwego małżeństwa znał cały zespół. W końcu Adam też pękł. Wszystko nam opowiedział. Po jakimś czasie sąd biskupi wydał wyrok i stwierdził nieważność jego małżeństwa. Poszłam tą samą drogą. Pomogli mi Adam i ks. Kaczmarek. Proces trwał trzy lata. To był dla mnie bardzo trudny czas. Nieustanna modlitwa, czekanie…


Ale wszystko się poukładało.

Łaska Boska jest wielka. Był 13 czerwca 2002 roku, kiedy wróciłam z pielgrzymki na Jasną Górę. Prosiłam Maryję, by dała mi wreszcie odpowiedź, co dalej. W progu przywitała mnie mama i od razu kazała siadać do stołu. Poczęstowała mnie zupą, a na stole położyła kopertę z pieczątką kurii metropolitalnej. To była ta decyzja. Moje małżeństwo było nieważnie zawarte… Powoli porządkowałam swoje życie, a znajomość z Adamem przerodziła się w coś więcej. Bóg nam pobłogosławił związkiem sakramentalnym. Ślubu udzielił nam ks. Kaczmarek. W tym roku obchodzimy 12 rocznicę ślubu. Mamy też dwójkę wspólnych dzieci: Łucję i Filipa.


Nie baliście się wchodzić w nowy związek po takich doświadczeniach? Przygotowywaliście się jakoś szczególnie?

Oczywiście, że się baliśmy. Najbardziej chyba Adam. W sercach rodziły się pytania typu: „Czy warto znów ryzykować i czy to ma sens?”. Wisiała też nad głową obawa o ludzką opinię. W jakimś sensie byliśmy osobami publicznymi, i to kojarzonymi ze środowiskiem chrześcijańskim. To naprawdę nie było łatwe. Ale połączyła nas miłość, i to taka, że nie dało się jej zignorować, więc coś trzeba było z tym fantem zrobić (śmiech). Adam w poszukiwaniu światła i odpowiedzi wylądował na rekolekcjach ignacjańskich. Pojechał na nie z konkretnym pytaniem do Boga: „Czy to, co jest między nami, pochodzi od Niego czy od diabła?”. Po powrocie z rekolekcji był pewny: Magda jest od Boga! Był pierścionek zaręczynowy… i był weekend dla narzeczonych w Olsztynie pod Częstochową. Ten weekend był bardzo ważny. Trzy dni pod okiem fachowców od małżeństwa to dla narzeczonych obowiązkowe minimum. Ludzie często tkwią w związkach, które z rozpędu zmierzają do ślubu, nie wiedząc, że małżeństwo nie jest ich powołaniem. Dobre rekolekcje pomagają odkryć takie rzeczy. Pamiętam, że po naszych rekolekcjach jedna para zrozumiała, że powinna się rozejść. I tak zrobili. Ale to nie byliśmy my (śmiech). My zrozumieliśmy, że potrzebujemy dobrej wspólnoty. Wiedzieliśmy doskonale, że jesteśmy słabi i grzeszni. Nikt nie musiał nas przekonywać, że budowanie życia o własnych siłach to kiepski pomysł. I tak weszliśmy na Drogę Neokatechumenalną. Idziemy nią do dzisiaj.


A jak się dogadujecie w swojej dużej patchworkowej rodzinie?

Świetnie. I naprawdę się lubimy. Współpracujemy nawet na płaszczyźnie zawodowej. Żona Tomka jest plastyczką i to ona jest autorką okładki naszej nowej płyty. Tomek jest wiolonczelistą, zagrał parę dźwięków na tej płycie. Mateusz też zagrał – na kontrabasie. Moja Dominika jest takim dobrym duchem, który ma kreatywne pomysły na naszą działalność.


No właśnie, nowa płyta „Odmawiam”, zainspirowana modlitwą różańcową. Skąd taki pomysł?

Jakieś dwa lata temu zadzwoniła do nas Gosia Nawrocka, autorka tekstów do naszej płyty, i opowiedziała niesamowitą historię. Na jednym z jej spotkań autorskich w Warszawie pojawił się tajemniczy pan Lucjan, jak się potem okazało, ojciec ośmiorga dzieci. Powiedział, że bardzo ceni jej twórczość i chciałby, by napisała 20 tekstów do tajemnic różańcowych. Gosia oczywiście się zgodziła i zasugerowała, że muzykę do tych tekstów napisze Adam Szewczyk, a zaśpiewa Magda Anioł (śmiech). Pan Lucjan nie miał nic przeciwko. I tak powstał nasz nowy album. Jednak nie był to łatwy czas. Czuliśmy, że coś chce nam pokrzyżować plany. Gosia miała kłopoty w rodzinie – choroby, śmierć. U mnie też były spore zawirowania. Półtora roku temu, po siedmiu tygodniach ciąży, straciliśmy dziecko. Bardzo to przeżyłam. Było to pierwsze moje takie doświadczenie. Kiedy nagrywaliśmy część chwalebną, konkretnie tajemnice Zmartwychwstania, poroniłam po raz drugi. Był to wczesny etap ciąży, wiem jednak, że to była dziewczynka – Miriam.


To było bardzo trudne.

Pan Bóg dał, Pan Bóg zabrał. Mam już 47 lat i teraz już czekamy na wnuki (śmiech).


Dlaczego tworzycie muzykę chrześcijańską? Nie kusiło Was, żeby grać inną muzykę, bardziej komercyjną?

Nie. Kiedyś graliśmy. W tym roku będę obchodzić 25-lecie bycia na scenie. Przez pierwsze pięć lat śpiewałam country, choć nigdy nie byłam fanką tej muzyki. Ktoś mnie kiedyś zaprosił, a ja zaczęłam śpiewać. W 2000 roku wygraliśmy nawet jeden z festiwali w Mrągowie i pojechaliśmy na koncert do Danii. To tam, chyba pod wpływem jakiegoś światła z góry, stwierdziłam, że mam dość zabawy w kowboja. Zerwaliśmy ze środowiskiem countrowym i zaczęliśmy od nowa. Było to związane też z moją przemianą. Po 12 latach poszłam do spowiedzi. Kruszyłam w sobie lody i z tym wszystkim, co rodziło się w moim sercu, chciałam wyjść do ludzi. Wyszłam. I tak wychodzę już od 20 lat…


Rozmawiały: Sylwia Bartosek-Środa, s. Maria Miannik CSL


 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK