Wywiady
nr. 12 (174) Grudzień 2021

Jak to młodzi ludzie, nie planowaliśmy od razu dziecka, bo przecież przed nami kariera i podróże. Jednak kiedy zaczęłam próby do dyplomu, a Mateusz złożył teczkę na reżyserię, tego samego dnia wieczorem dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży - wspomina Angelika.

Aleksandra Wicik

Robimy dobre kino

Poznali się w ognisku teatralnym. Dla kanału o. Adama Szustaka już jako małżeństwo  napisali i zrealizowali serial o Jonaszu. Zagrali w nim ich niespełna roczny synek i dwie córki. Angelika i Mateusz Olszewscy opowiadają o tym, jak się poznali i jak teraz wygląda ich życie.

 

Małżeństwem jesteście od ośmiu lat, ale znacie się znacznie dłużej, od liceum i zajęć w warszawskim Ognisku Teatralnym „U Machulskich”.

Mateusz: Moja żona chodziła tam na zajęcia jeszcze w gimnazjum, ja dołączyłem w liceum i po roku, przy okazji wspólnej pracy nad spektaklem, poznaliśmy się bliżej.

Angelika: To był akurat Adwent, więc po próbach jeździliśmy na rekolekcje ks. Pawlukiewicza do jezuitów na Rakowiecką w Warszawie, co później naszemu związkowi dało bardzo solidne podstawy. Często wchodząc w związek, młode dziewczyny zastanawiają się, czy uda im się wytrwać w czystości do ślubu – u nas od początku było jasne, jak ten związek ma wyglądać. To był 2006 rok.

 

Potem były szkoły aktorskie w różnych miastach i decyzja o wspólnej drodze – początkowo na odległość.

M.: Po maturze zdałem do łódzkiej filmówki na wydział aktorski, a Angelika została najpierw w Warszawie, a później zaczęła studia aktorskie w Krakowie.

A.: Przez rok mieszkałam na Kazimierzu i doświadczyłam wtedy prawdziwego życia studenckiego w innym mieście. To było zupełne wyrwanie się z domu. W Warszawie miałam swoją wspólnotę, a tutaj dopiero wszystko poznawałam. Czasami chodziłam na spotkania Beczki, czyli wspólnoty akademickiej u krakowskich dominikanów, gdzie był o. Adam Szustak. Były tłumy, ale nie aż takie, jakie są teraz na jego konferencjach.

M.: Kiedy Angelika kończyła studia aktorskie, ja zaczynałem reżyserskie. Wzięliśmy ślub po jej trzecim roku na Akademii Teatralnej, w 2013 roku.

A.: Jak to młodzi ludzie, nie planowaliśmy od razu dziecka, bo przecież przed nami kariera i podróże. Jednak kiedy zaczęłam próby do dyplomu, a Mateusz złożył teczkę na reżyserię, tego samego dnia wieczorem dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży. Początkowo mąż chciał wycofać się ze studiów i szukać pracy, ale odwiodłam go od tego pomysłu. Gdy Mateusz się bronił, byliśmy już rodzicami trójki: Klary (7 lat), Helenki (5 lat) i Stasia (10 miesięcy). Wszystkie spektakle na studiach grałam z Klarą w ciąży, nawet w dniu przewidywanego terminu porodu byłam na scenie, ale Klara urodziła się pięć dni później, 13 maja. Moja siostra, która jest w zakonie redemptorystek, wymodliła tę datę.

 

Jesteście całą rodziną we wspólnocie „Woda Życia” w warszawskiej parafii św. Jakuba Apostoła. Jak pomaga Wam to na co dzień w byciu rodzicami, małżonkami, aktorami?

M.: Wspólnota ma już ponad 20 lat i obrosła małżeństwami i rodzinami. My jesteśmy w grupie rodzinnej z ponad 30 innymi małżeństwami. W trakcie spotkań jest opieka dla dzieci i formacja dla nich, mamy też wspólne rekolekcje. Daje nam to mocną podstawę, buduje wzrost każdego z nas z osobna oraz naszą małżeńską i rodzinną jedność. Zyskujemy mocne oparcie w wierze i możliwość spotkania z osobami, które są na podobnym etapie życia, czyli wśród rodzinnych zmagań i problemów. Dzięki temu jesteśmy w stanie spojrzeć z dystansem na własne sprawy. Jesteśmy na tej drodze z osobami, które mają podobne wartości i cele.

A.: Co dwa lata kolejne małżeństwa odpowiadają za moderację grupy. W tym roku my objęliśmy tę posługę. Raz w miesiącu spotykamy się jako cała wspólnota i również raz w miesiącu po trzy małżeństwa w małych grupach.

 

Czy te wspólnotowe doświadczenia chcieliście też zawrzeć w serialu o Jonaszu? W pierwszej serii Jonasz przychodzi po raz pierwszy na spotkanie ze względu na Magdę, która mu się podoba.

A.: Pisząc scenariusz, cofaliśmy się we wspomnieniach do czasów liceum, kiedy człowiek jest na etapie poszukiwań, jego wiara nie jest ugruntowana. Mnie na pójście do wspólnoty namówiła siostra. Mówiła, że na spotkaniu modlą się językami. Bardzo byłam ciekawa, o co chodzi i jak to wygląda. Na co dzień też mamy do czynienia z młodzieżą i jej problemami – Mateusz prowadzi zajęcia teatralne w liceum im. Słowackiego w Warszawie, zresztą kręciliśmy tam część zdjęć do „Jonasza…”.

M.: Od 10 lat prowadzę także zajęcia w Ognisku Teatralnym „U Machulskich”, gdzie się poznaliśmy. Mam więc spore pole do obserwacji młodych osób, mogę im też towarzyszyć w dojrzewaniu, uczyć pracy zbiorowej. Teatr to jedna z ciekawszych form spotkania z drugim człowiekiem, więc ćwiczę się w kontakcie z młodymi. 

A.: W dojrzewaniu ważny jest także etap zakochiwania się. Jonasz idzie za dziewczyną do wspólnoty. Ma to ogromne znaczenie, w kim się zakochamy. Ja akurat zakochałam się w moim przyszłym mężu, ale miłość pociąga młodych w różne strony.

M.: Kiedy powstał pomysł serialu, przyszliśmy do o. Szustaka już z pewnymi pomysłami. O. Adam szukał czegoś dla młodych, zainspirował nas formą krótkich filmików na YouTubie, bardziej lub mniej humorystycznych, kręconych mniej profesjonalnie, takich miniseriali. Później przybrało to kształt pierwszej serii w klimacie wielkopostnym. Nasze pomysły Angelika przelewała na papier.

A.: Zwykle jest tak, że ja piszę, a mąż krytykuje, co jest bardzo twórcze. Bez tej krytyki żaden dobry scenariusz by nie powstał.

M.: Ufamy sobie i wiemy, że ta krytyka nie jest krytyką osoby, ale dzieła, które chcemy, aby było jak najlepsze, i możemy szczerze o tym rozmawiać.   

 

Jak szukaliście obsady? Był casting? I jak został ten serial odebrany?

M.: Jeśli chodzi o rolę Jonasza, od razu mieliśmy w głowie Piotrka Bondyrę, z którym studiowałem w Łodzi. Z większością aktorów już się znaliśmy. Tu nosa i oko do obsady miała Angelika. Zresztą mimo że to serial ewangelizacyjny, nie zakładaliśmy, że grać w nim mogą tylko osoby deklarujące się jako wierzące. Nie chcieliśmy się zamykać na innych, podobnie jak „Jonasz…”, który pokazuje ludzkie oblicze Kościoła – przecież tworzą go ludzie ze swoimi słabościami i ułomnościami.

A.: Pod koniec pierwszego sezonu zapytaliśmy o. Adama, czy może być otwarte zakończenie, które zakłada możliwość kontynuacji, i zgodził się. Początkowo nie planowaliśmy dwóch serii. Staraliśmy się pokazać historię młodego człowieka i spotkaliśmy się z opiniami, że my, katolicy, też potrafimy zrobić kawałek dobrego kina.

M.: Nie jesteśmy obiektywni, bo głosy, które do nas trafiały, były pozytywne lub bardzo pozytywne. Nie zakładaliśmy natomiast – co ostatecznie okazało się bardzo ciekawe i dobre – że szczególnie pierwsza seria będzie pokazywana na lekcjach religii. Ucieszyło mnie to, bo czasem słychać, że właściwie nie wiadomo, co na tych lekcjach z młodzieżą robić – czy poświęcić je na przekaz wiary i w jakiej formie, czy traktować jako miejsce formacji. Mam wrażenie, że „Jonasz…” to dobry punkt wyjścia do takiej lekcji, otwierający konstruktywną rozmowę.

 

Czy po „Jonaszu z II B” i „Jonaszu z maturalnej” jest w planach Jonasz student?

M.: To dobre pytanie, czy student, czy też może inna wersja w innych okolicznościach. W tej chwili trudno nam o tym mówić. Chęci są, a czy dojdzie do realizacji, jeszcze nie wiemy. Niektóre wątki w tych dwóch seriach się podomykały, więc kontynuacja musiałaby być w innym klimacie. Czekamy też na decyzję o. Adama. Zresztą i my, i on od początku zakładaliśmy, że ta produkcja ma sens tylko wtedy, gdy będzie profesjonalnie zrobiona. To jest możliwe, gdy mamy ekipę profesjonalistów, którzy chcą zrobić coś dobrego i zawalczyć o dobrą jakość.

 

Jak w tej aktorsko-reżyserskiej codzienności odnajdują się Wasze dzieci? Malutki Staś zadebiutował w „Jonaszu…” jako siostrzeniec głównego bohatera, córki też zagrały.

M.: Jeśli działamy z żoną w tandemie, w którym ona jest scenarzystką, producentką wykonawczą i gra jedną z ról, a ja reżyseruję, to w pewnym momencie w domu mamy armagedon. Na szczęście działa instytucja dziadków, zwłaszcza w nagłych sytuacjach. Mam wrażenie, że dzieci, dorastając z nami w tym klimacie, potrafią według swoich możliwości to zrozumieć. Przyjmują to trochę za normę, że mama i tata mają takie chwile, kiedy ich nie ma w domu, a są dziadkowie. Uczą się razem z nami funkcjonować w takich realiach, mam nadzieję, że odbywa się to bez szkody dla nich.

Uważamy, że teatr i aktorstwo pozostają zabawą i nawet jeśli jest to coś poważniejszego, to wywodzi się z chęci zabawy. Warto o tym pamiętać na późniejszych etapach, bo często, gdy tego brakuje, robi się ciężko i ma to wpływ na jakość pracy i efekt końcowy.

A.: Właściwie to nigdy nie przerwałam pracy ze względu na ciąże czy małe dzieci. Z dwumiesięcznym Stasiem pojechałam do Łodzi na próby do spektaklu, miałam zdjęcia do serialu, zaczęliśmy zdjęcia do „Jonasza…” i były próby do mojego monodramu „O co biega kobietom”, który napisaliśmy razem z Maciejem Kałachem. Bardzo sobie cenię, gdy po takim czasie intensywnej pracy mogę się skupić na domu i dzieciach. Najtrudniej jest mi z bałaganem w domu, a nie z tym, że pracuję i mam małe dzieci.

 

Angelika i Mateusz Olszewscy – aktorsko-reżyserskie małżeństwo, rodzice Klary, Helenki i Stasia. Dla kanału o. Adama Szustaka OP „Langusta na palmie” napisali i zrealizowali serial „Jonasz z II B” i „Jonasz z maturalnej”. Rozmowę z Piotrem Cyrwusem, grającym ojca Jonasza, zamieściliśmy w numerze wrześniowym „Tak Rodzinie”.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK