Wywiady
nr 1 (115) styczeń 2017

Byliśmy otoczeni modlitwą rodziny, przyjaciół, ale i ludzi zupełnie nam nieznanych. To było bardzo mocne doświadczenie bycia w Kościele.

Marta Dzbeńska-Karpińska

Wybieraj: życie albo śmierć

Kiedy Michałek miał cztery lata, a Joasia dwa, zaczęliście z mężem marzyć o trzecim dziecku…

Modliliśmy się do Pana Boga o to, żeby zaufał nam po raz trzeci. Po dwóch miesiącach, w czerwcu 1990 roku, byłam w stanie błogosławionym. Odczekałam jeszcze kilka tygodni i udałam się do swojej pani doktor, żeby założyć kartę ciąży. Wtedy okazało się, że na jajniku mam torbiel wielkości dużej pomarańczy. Lekarka powiedziała mi, że trzeba tę torbiel usunąć, bo rosnące dziecko będzie ją ugniatało, co mogło spowodować jej pęknięcie, a w następstwie zapalenie otrzewnej i tragiczne konsekwencje zarówno dla dziecka, jak i dla mnie. Skonsultowaliśmy się jeszcze z dwoma lekarzami, ale wszyscy mówili to samo – to trzeba operować. Nie ukrywali przy tym, że szok pooperacyjny przy tak młodziutkiej ciąży może spowodować poronienie.

 

Trafiła Pani do szpitala ze wskazaniem do operacji.

Lekarka, która przyjmowała mnie na izbie przyjęć, od razu zaproponowała usunięcie całego narządu rodnego. Ja jej na to, że jestem w ciąży i chcę tę ciążę zachować. Wtedy zabrała mnie z izby przyjęć do ordynatorki, rzuciła moją kartę na stół, mówiąc: „Torbiel wielkości pomarańczy, a jeszcze chce ciążę zachować”. Pomyślałam wtedy: „O Matko Boża, żeby się tylko tej pani pod nóż nie dostać, bo nie wiadomo, co zrobi”.

Zaczęliśmy się starać o znalezienie jak najlepszego lekarza dla mnie. Rozmawialiśmy z  wybraną panią doktor, do której zwróciliśmy się z prośbą, żeby to ona wykonywała operację. Zgodziła się. Jednak w noc poprzedzającą zabieg miała włamanie i zamiast przyjechać rano do pracy, musiała zostać w domu. Okazało się, że dyżur operacyjny ma właśnie ta pani doktor, która przyjęła mnie na izbie przyjęć.

 

Co Państwo zrobili w tej sytuacji?

Zadzwoniłam do męża, prosząc: „Módlcie się, bo nie wiadomo, jak to wszystko będzie wyglądało”. Mąż wykonał mnóstwo telefonów do rodziny i przyjaciół z prośbą o modlitwę.

Kiedy leżałam na stole operacyjnym, pani doktor, smarując mi brzuch jodyną, powiedziała: „Na ogół robimy to, kiedy pacjentka już śpi, ale chcemy jak najłagodniej potraktować ciążę i podać jak najkrótszą narkozę”. Nabrałam nadziei i westchnęłam w myślach: „Panie Boże, w Twoje ręce oddaję to, co się będzie tu działo”.

Już na sali pooperacyjnej lekarka przyszła do mnie i powiedziała mi, że usunęła torbiel z kawałkiem jajnika i drugi jajnik, którego wygląd ją zaniepokoił. Ale powiedziała też, że ciąża wygląda bardzo ładnie, co było dla mnie dużym pocieszeniem w tym wszystkim.

Potem dowiedzieliśmy się z mężem, że podczas operacji usunięto ciałko żółte, które jest odpowiedzialne za podtrzymanie ciąży, dopóki w trzecim miesiącu nie wykształci się łożysko. Byłam wtedy w siódmym tygodniu ciąży. Po operacji dostawałam hormony, ale mogło się to skończyć źle.

 

To nie był koniec batalii o życie Waszego nienarodzonego dziecka.

Po paru dniach wezwano mnie na spotkanie z lekarzami. Było tam kilkanaście osób – lekarzy i pielęgniarek. Lekarka powiedziała mi, że w usuniętych tkankach znaleziono komórki nowotworu złośliwego i że proponują, żebym poddała się drugiej operacji – usunięcia narządu rodnego. Ja na to: „Ale ja jestem w ciąży”. Na co lekarze: „Musi pani wybierać, czy chce pani żyć czy chce pani umrzeć”. Nawet mi krzesła nie podali, tylko tak stałam przed tymi wszystkimi ludźmi. Do dziś się zastanawiam, dlaczego oni się nie bali, że padnę na podłogę.
Nie zgodziłam się na drugą operację. Wtedy pani doktor wezwała Jacka i powiedziała mu, że mogę nie dożyć rozwiązania, bo organizm matki jest nastawiony na budowanie i nowotwór będzie się rozwijał równie szybko jak dziecko. Mąż usłyszał, że „mamy już przecież wszystkie dzieci w domu, bo jest chłopiec i dziewczynka, więc po co to trzecie?”. Mówiono nam też, że dziecko może urodzić się niepełnosprawne z powodu narkozy podanej podczas operacji. Trudne było dla mnie, że inne pacjentki z pokoju, w którym leżałam, straszyły mnie, że mąż może nie wytrzymać upośledzonego dziecka albo chorej żony w domu i od nas odejdzie.

 

Czy bała się Pani takiej ewentualności?

Byliśmy w tym wszystkim razem z mężem. To było prawdziwe Boże błogosławieństwo. Nie musiałam z nim walczyć o prawo do życia dla naszego dziecka. Oboje mieliśmy świadomość, że każde ludzkie życie jest w Bożych rękach i nie nam wyrokować, kto i jak długo ma żyć. Poznaliśmy się z Jackiem w grupie modlitewnej i tam odczytaliśmy naszą miłość. W tym trudnym czasie trwaliśmy na modlitwie i powoływaliśmy się na Psalm 92, który nam towarzyszył od dawna, jeszcze sprzed czasu zaręczyn: „Zasadzeni w domu Pańskim rozkwitną na dziedzińcach naszego Boga. Wydadzą owoc nawet i w starości, pełni soków i zawsze żywotni, aby świadczyć, że Pan jest sprawiedliwy, moja Skała, nie ma w Nim nieprawości” (Ps 92, 14-16). Powoływaliśmy się na te Boże obietnice, prosiliśmy, żeby Pan Bóg pozwolił, aby się względem nas się zrealizowały, żeby dane było przeżyć nam obojgu: maluchowi i mnie.

 

Jak dalej potoczyły się losy Pani i nienarodzonego maluszka?

Poprosiłam o wypis do domu i wyszłam ze szpitala na własne życzenie. Po paru tygodniach trafiłam pod opiekę instytutu onkologii, pod którą pozostałam do końca ciąży. W instytucie poznaliśmy wspaniałą panią doktor, która towarzyszyła nam również modlitewnie. Czas oczekiwania na narodziny dziecka wspominam jako moją rozmowę z Panem Bogiem. W tamtym czasie w takim potężnym strapieniu co otworzyłam Pismo Święte, i to zupełnie losowo, to słowa, które czytałam, mówiły o Bogu pełnym miłości i trafiały prosto do mojego serca, przynosząc mi nadzieję. To było niesamowite doświadczenie tego, jak Bóg niesie człowieka na swoich skrzydłach.

 

Czy bała się Pani śmierci?

Byliśmy otoczeni modlitwą rodziny, przyjaciół, ale i ludzi zupełnie nam nieznanych. To było bardzo mocne doświadczenie bycia w Kościele. Pan Bóg na te modlitwy odpowiadał, bo żyliśmy normalnie, ciesząc się dziećmi. Piąty i trzeci rok życia dzieci to sama słodycz! Mogliśmy funkcjonować bez paniki i strachu w sercu. Chociaż bywały takie momenty, kiedy po całym dniu nastawała cisza, a ja siedząc przy śpiących dzieciach, patrzyłam na nie i dławiło mnie w gardle, kiedy uświadamiałam sobie, że być może nie będzie mi dane ich wychować. Nigdzie nie było powiedziane, że nawet jak dożyję porodu i urodzę trzecie dziecko, to Jacek z tą trójką nie zostanie sam, bo choroba mogła się dalej rozwijać. Pomimo tych trudnych momentów był to czas błogosławiony. Potem przyszły wyniki badań z instytutu onkologii.

 

Co to były za badania i jaki był ich wynik?

Kiedy trafiłam pod opiekę instytutu, przebadano tam po raz kolejny wycinki pobrane podczas mojej operacji. Dostałam informację, że był to nowotwór złośliwy, ale w stadium początkowym, i pierwsza operacja całkowicie opanowała zagrożenie. Powtórny zabieg nie był w tej sytuacji uzasadniony.

 

Jak skończył się ten trudny czas?

14 marca 1991 roku siłami natury i w terminie na świat przyszedł Andrzej – 3,9 kg, 58 cm. Duży chłopak, największy z naszej trójki, zdrowiutki jak ryba. Wyrósł z niego fajny gość, zawsze pełen życia i wigoru. Od trzech lat jest żonaty. Jest inżynierem, pracuje, rozpoczął studia magisterskie. A my bezustannie dziękujemy Panu Bogu za to wszystko, co się wydarzyło w naszym życiu. Mieliśmy głębokie przekonanie, że kierunek który obraliśmy – żeby bronić naszego dziecka i nie poddawać się – był właściwy. Nawet jeżeli medycyna twierdzi, że wie wszystko, to tak nie jest, bo nad nami jest jeszcze Ktoś. Można tylko stanąć z wiarą i mówić mu swoje „TAK” albo się zbuntować.

 

Maria Kujaszewska (58 l.) od 32 lat żona Jacka (53 l.), informatyka, mama Michała (30 l.), Joanny (28 l.) i Andrzeja (25 l.), babcia Józia i Stasia. Maria z wykształcenia jest nauczycielem przedszkolnym, od 16 lat pracuje w kancelarii parafialnej, jej pasją jest uprawa kwiatów doniczkowych. Oboje z mężem są związani z Odnową w Duchu Świętym oraz wspólnotą Jana Chrzciciela, która towarzyszy księżom podczas prowadzenia rekolekcji dla seminarzystów i zgromadzeń zakonnych.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK