Wywiady
nr 7-8 (97-98) LIPIEC-SIERPIEŃ 2015

Urodziłam trzech synów i nie miałam wobec nich żadnych konkretnych planów. 

Magdalena Buczek

Trzej synowie

 

Helena i Ernest Henselowie mają trzech synów, a każdy inny. Grzegorz został bernardynem, Czesław kamilianinem, a Piotr karmelitą. Jak ich wychowywali?

 

 

Mają Państwo trzech synów i wszyscy są kapłanami. Jak to się stało?

Helena: Urodziłam trzech synów i nie miałam wobec nich żadnych konkretnych planów. Najważniejsze, żeby byli dobrymi ludźmi. I żeby byli szczęśliwi w tym, co robią. Synowie należeli do oazy młodzieżowej przy parafii. Jeździli na rekolekcje. Mocno się angażowali, lubili to. Najstarszy syn Grzegorz miał 18 lat i powiedział nam, że będzie ministrantem. Spojrzałam na niego i rzekłam: „Czyś ty nie zwariował? 18 lat i ministrantem chcesz być?”. Zaczął mi tłumaczyć, więc powiedziałam: „Proszę bardzo, twoja decyzja”. Miał kolegów, którzy byli ministrantami, dołączył do nich. Uczył się w technikum chemicznym. Pewnego dnia przed maturą był taki niespokojny i podenerwowany. I wtedy powiedział mi, że idzie do zakonu. Zapytałam go, czy dobrze się zastanowił, i radziłam, żeby jeszcze przemyślał, bo to jest bardzo poważna sprawa: wybór na całe życie, a nie tylko na chwilę. A on zapewniał mnie, że już wszystko przemyślał i że jak przetrwa nowicjat, to już zostanie. Powiedziałam mu: „Twoja wola, proszę bardzo”. Pojechał do nowicjatu bernardynów do Leżajska. Wytrwał. Przyjął imię Gwidon. W tym roku mija 20 lat od jego święceń.

 

A drugi syn?

Helena: Czesław był ministrantem już jako mały chłopiec. Ksiądz proboszcz zawsze mówił mu: „Ty będziesz księdzem”. On różnił się od starszego. Był bardzo wrażliwy na ludzką biedę i krzywdę. Dawałam synom kieszonkowe, ale odliczone, nie tyle, ile chcieli, i mówiłam, że powinni tak gospodarować tymi pieniędzmi, żeby wystarczyło im na drobne wydatki. Najstarszemu zawsze wystarczyło, a temu średniemu zawsze zabrakło. Wiedziałam, że nie pije i nie pali, więc zastanawiałam się, co on robi z tymi pieniędzmi. On sam nie chciał mi powiedzieć. Później dopiero dowiedziałam się, że wspomagał każdego człowieka potrzebującego, który zaczepił go na ulicy. Nie chciał mi się do tego przyznać. Bywało, że pytałam go, dlaczego tak późno wraca do domu. A on spotkał człowieka pijanego, który leżał na chodniku, podniósł go i zaprowadził do domu. Mówiłam mu: „Dobrze, że pomagasz, ale musisz uważać i być ostrożny, bo jeśli człowiek jest pijany, to nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć”. Ale on wiedział swoje i zawsze tłumaczył, że oni są biedni. Potem jeździł to tu, to tam. Opowiadał mi o dzieciach, które odwiedził w szpitalu. Kiedy zdał maturę, zapytałam go, co będzie robił. Był skryty i nic wcześniej nie mówił. „No chyba wiesz, co ja chcę robić...”. Nie bardzo wiedziałam. Powiedział mi wtedy, że idzie do zakonu. „Do jakiego?” – zapytałam. „Do kamilianów, bo posługują chorym” – wybrał taki zakon, bo lubił pomagać chorym.

 

Dwaj synowie byli już w zakonach. Czy decyzja najmłodszego była zaskoczeniem?

Helena: Kiedy starsi synowie szli do zakonów, to Piotr, najmłodszy z nich, zarzekał się, że on na pewno nie pójdzie w ślady braci. Lata mijały... Chodził do technikum w Gliwicach, zdał maturę i pewnego dnia powiedział, że idzie do karmelitów. Byłam zaskoczona: „Gdzie?”. I drugi raz powiedział: „Do karmelitów”. Radziłam mu tak samo jak starszym synom, żeby jeszcze się zastanowił i przemyślał to, ale skoro tam będzie szczęśliwy, to jego wybór. I tak wszyscy synowie poszli do zakonów. Ale wcześniej była narada, który z nich zajmie się rodzicami, gdy będą już wymagali opieki. Czesiu zapewnił, że skoro jest w takim zakonie, który prowadzi domy opieki, to zajmie się nami, jeśli będzie taka potrzeba. Wierzę, że skoro Pan Bóg tak ich wszystkich wybrał, to też nas stąd tak zabierze, że nie będzie trzeba się nami opiekować. Człowiek sam, bez Pana Boga, nic nie zrobi.

 

Jak Państwo widzą swoje dzieci z perspektywy czasu?

Helena: Synowie, jak tylko mają możliwość, to nas odwiedzają. Gdy mają urlop, zabierają nas w różne miejsca. Martwią się o nas i chcą, żebyśmy odpoczęli, a nie siedzieli cały czas w domu. Teraz czasy są trudne, więc trzeba się tylko modlić, żeby byli dobrymi kapłanami i zakonnikami. Za każdego odmawiam jeden różaniec. Cieszę się, że służą Bogu i ludziom. Myślę, że w mojej rodzinie łaskę powołania wyprosiła moja babcia, bo ona zawsze mówiła, że się za mnie modli, szczególnie o to, żebym miała dobrego męża. Ona mnie wychowywała, bo rodzice wcześnie zmarli. Mama zmarła po tym, jak mnie urodziła, a tato nie wrócił z wojny. Było nas troje i babcia się nami opiekowała. Pamiętam, że zawsze miała przy sobie różaniec i modliła się na nim. I widać owoce tej modlitwy.

Ernest: Wiele moich próśb zostało wysłuchanych przez Boga, dlatego powiedziałem Mu z wdzięczności, że skoro mam trzech synów, to któregoś może wziąć do swojej służby, a jeśli chce, to wszystkich. Wtedy dzieci były jeszcze małe. A kiedy po 10 latach najstarszy przyszedł i powiedział, że idzie do zakonu, to przypomniałem sobie, co powiedziałem Panu Bogu. Wtedy myślałem, czy powoła tego jednego syna czy dwóch, czy wszystkich trzech. A jednak Bóg wziął mnie za słowo i powołał wszystkich, więc nie mogłem się sprzeciwić.

 

Co Państwo czują, widząc synów, którzy stoją przy ołtarzu i sprawują Eucharystię?

Helena: To jest dla mnie zawsze bardzo wzruszające.

Ernest: Kiedy żona obchodziła 70 urodziny, to wszyscy synowie sprawowali Mszę świętą w naszym kościele parafialnym pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Nawet sąsiedzi się popłakali.

 

 

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK