Wywiady
nr 9 (159) wrzesień 2020

Zawsze jest kolejna góra do zdobycia. To sprawia, że jest po co wstawać każdego dnia.

Natalia Rakoczy

Pasja nie pozwoliła mi się poddać

O pokonywaniu własnych ograniczeń i wytrwałym dążeniu do celu, które sprawia, że rzeczy niemożliwe stają się rzeczywistością, opowiada Bartosz Ostałowski, jedyny na świecie kierowca sportowy, który prowadzi stopą.

 

Spełniasz swoje marzenia, osiągasz sukcesy… Co dało Ci siłę, aby pokonać własne ograniczenia i żyć na maksa?

Bartosz Ostałowski: Pasja związana z motoryzacją. Od dziecka chciałem być zawodowym kierowcą. Wypadek, który wydarzył się, kiedy miałem 19 lat, nie przekreślił moich marzeń, choć mogło się tak wydawać. Za wszelką cenę chciałem wrócić za kierownicę. Z determinacją ćwiczyłem każdego dnia i robiłem postępy, ale nie przypuszczałem, że dojdę tak daleko. Gdybym miał w kilku słowach podać receptę na sukces, to powiedziałbym, że to: systematyczność, praca każdego dnia, szukanie wszystkich rozwiązań, ćwiczenia. Ćwiczyłem po kilkanaście godzin dziennie.

 

Jak wspominasz wypadek i czas po nim? Nagle straciłeś obie ręce…  

Kiedy po wypadku obudziłem się w szpitalu, byłem przerażony, ale pomyślałem, że skoro Bóg dopuścił, by taka sytuacja mnie dotknęła, to na pewno ma w tym jakiś plan… Zacząłem od nauki chodzenia, bo ręce dają balans całemu ciału i kiedy ich zabrakło, straciłem stabilizację. Nawet wejście po schodach okazało się wyzwaniem. Potem wróciłem do domu, do swojego garażu, w którym stały lekko porysowany motocykl i samochód przygotowany do rajdów. I wtedy uświadomiłem sobie, że w tym garażu już nic nie zrobię. To było przygnębiające. Jednak szybko zebrałem się w sobie i postanowiłem wrócić na uczelnię. Wszyscy wokół mi pomagali, ale przyszedł moment, kiedy zapragnąłem samodzielności. Szukałem w Internecie, jak żyją ludzie w podobnych sytuacjach, jakie są oprzyrządowania, aby można było prowadzić samochód bez rąk. I tak na YouTubie znalazłem filmik o kierowcy, który prowadził stopą. Wpadłem w euforię i byłem przekonany, że skoro komuś się udało, to mnie też się uda. Za ostatnie oszczędności kupiliśmy samochód z automatyczną skrzynią biegów i pojechałem z tatą na lotnisko, aby spróbować poprowadzić auto stopą. I samochód pojechał… Kierowałem, dodawałem gazu, biegi same się zmieniały. Nie wytrzymałem długo, bo po 15 minutach zdrętwiała mi stopa, lecz codziennie wracałem za kierownicę i byłem w tym coraz lepszy. Potem zdobyłem licencję kierowcy wyścigowego, ale wiąże się z tym długa historia zmagań. Dzięki temu wszystkiemu dowiedziała się o mnie klinika ze Stanów Zjednoczonych. Zaprosili mnie do siebie, bo w rozmowie przyznałem, że czuję się lepiej za kierownicą niż w codziennym życiu. Miałem do nich pojechać, by dzielić się swoją wiedzą. Oni obiecali, że nauczą mnie, co w życiu mogę zrobić lepiej, aby normalnie funkcjonować. Wszedłem w to. Pierwszym poważnym wyzwaniem była podróż do Stanów w pojedynkę, bez osób, które na co dzień mi pomagały.

 

Pojawiły się obawy?

Owszem. Jechałem sam, podróż była bardzo długa, leciałem do obcych ludzi… Jednak podjąłem to wyzwanie. Odczytałem to jako szansę. I rzeczywiście ten wyjazd dał mi bardzo dużo. W klinice ćwiczyliśmy nie tak jak do tej pory w Polsce, ale w sytuacjach z życia wziętych. Miałem zamówić sobie danie i je zjeść. Nauczyliśmy się podstawowych czynności – przygotowania śniadania, prania. Wszystkiego tam próbowałem pierwszy raz.

 

Widzisz teraz sens tego, co się wydarzyło?

W pewnej mierze tak. Dzięki temu, co przeszedłem, jestem bardziej cierpliwy, doceniam drobne rzeczy, nie oceniam tak łatwo – zarówno ludzi, jak i sytuacji. Na pewno też daję przykład innym, że nie ma rzeczy niemożliwych. Z drugiej strony myślę, że gdybym miał ręce, to mógłbym zrobić więcej – komuś pomóc, być lepszym kierowcą…

 

Czy rodzina i przyjaciele wspierali Cię w zmaganiach, aby wrócić za kierownicę?

Zdecydowanie. Wszyscy starali się pomóc jak najlepiej, ale często też nie wiedzieli, jak. Na szczęście miałem sprecyzowane cele i byłem przekonany, że chcę rozwijać pasję motoryzacyjną mimo sceptycznych głosów. I nagle okazało się, że jestem jedynym kierowcą na świecie, który na tym poziomie ściga się, nie mając obu rąk, i jedynym, który zdobył międzynarodową licencję kierowcy wyścigowego. Wtedy zrozumiałem, że mamy z teamem coś więcej do zrobienia, bo tak naprawdę tworzymy historię.  

 

Poza sportem masz jeszcze jakieś inne cele, do których dążysz?

Drugą moją pasją jest malarstwo. O ile po wypadku byłem zdeterminowany, aby wrócić do swojej pasji związanej z motosportem, o tyle nie myślałem, że będę w stanie zrobić stopą takie precyzyjne ruchy jak rękami. Kiedy jednak zobaczyłem ludzi z wydawnictwa Amun skupiającego artystów z całego świata malujących nogami i ustami, uwierzyłem, że to możliwe. I spróbowałem. Teraz maluję w każdej wolnej chwili.  

 

Czujesz się spełnionym i szczęśliwym człowiekiem?

Na pewno tak, bo rzeczy, które robię, dają mi mnóstwo satysfakcji. Jednocześnie cały czas zdaję sobie sprawę, że wszystko wychodzi lepiej, kiedy coś robi się w grupie. I tak to też układa się w naszym teamie czy serwisie, który prowadzę na co dzień.

 

Większe szczęście jest w osiąganiu celu czy dążeniu do niego?

Ogromną satysfakcję daje dążenie do celu i chyba to ono powoduje, że cały czas jestem szczęśliwy. Natomiast osiągnięcie celu daje ogromny wybuch euforii, lecz to krótkotrwałe uczucie. Po wygranej można odetchnąć i zrobić sobie parę dni przerwy, ale potem znowu trzeba podjąć wyzwanie – i dla mnie to jest też ogromny sukces, że nie odpuściłem ani na krok. Zawsze jest kolejna góra do zdobycia. To sprawia, że jest po co wstawać każdego dnia.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK