Wywiady
nr 2 (164) luty 2021

Pierwszą potrzebą dziecka jest widzieć kochających się rodziców, a nie rodziców, którzy ze sobą walczą. Ważne, aby nie przerzucać się obowiązkami, a wspierać. Trzeba podkreślać komplementarność małżeńską, która w każdym domu wygląda inaczej - mówi Agnieszka Stefaniuk.

Monika Zając

Ojej, jaka piękna rodzina!

Monika Zając: Chwilę zajmuje, by doliczyć się, ilu Was jest. Zawsze marzyłaś o wielodzietnej rodzinie?

Agnieszka Stefaniuk: Sama jestem najmłodsza z czwórki rodzeństwa i zawsze myślałam o rodzinie 3+. Ale jako młoda dziewczyna miałam już inne priorytety. Studiowałam języki obce, myślałam o podróżach. Przez rok mieszkałam w Paryżu. Marzyłam o różnych działaniach, karierze. Właśnie podczas jednej z letnich podróży do Francji (jeździłam stopem), gdy siedziałam na stacji benzynowej, czekając, aby ktoś nas zabrał, podjechał samochód z dużą rodziną. Było tam pełno dzieci, rodzice wyciągali je z auta: takie zaspane, z opalonymi kolankami, ramionkami. Był to dla mnie moment przełomowy. Pomyślałam: „Jakie to niesamowite”. Poczułam ogromną miłość i szacunek do tych ludzi. Powiedziałam: „Ojej, jaka piękna rodzina”. A mój kolega: „Ojej, jaki supersamochód” (śmiech). Ten obraz bardzo wrył się w moją pamięć.

 

Nie zwlekałaś z decyzją o małżeństwie…

Grzegorza poznałam, będąc studentką. Pod koniec studiów pobraliśmy się, a pracy magisterskiej broniłam, mając już pierwsze dziecko, i byłam zdecydowana na kolejne. Z dużym wsparciem mojego męża i rodziny. Bo jeśli człowiek żyje w takim środowisku, w którym decyzja o rodzicielstwie spotyka się z wielkim entuzjazmem i radością zarówno męża, jak i całej rodziny, daje to ogromne wsparcie.

 

Dziś brakuje hojności wobec życia. Niektórzy mawiają: „Dwójka wystarczy, po co sobie komplikować życie kolejnym dzieckiem?”.

Wiele kobiet, które znam, przyznaje, że to właśnie dzieci motywują rodziców do tego, by bardziej się starać: o lepszą pracę, lepsze warunki. Oczywiście, jest wiele spraw pragmatycznych: potrzeba większego mieszkania, większego samochodu. Ale to wszystko jest wtórne wobec szczęścia, które przynosi kolejne dziecko. Jeśli ktoś ma dobrze poukładaną hierarchię wartości, to potrzeby materialne redukują się, a nie namnażają.

 

Twoje twórcze przeżywanie małżeństwa i macierzyństwa okazało się inspiracją dla innych kobiet dzięki mediom społecznościowym. Jak odnajdujesz się w wirtualnej rzeczywistości?

Zawsze pracowałam w tematyce doradztwa rodzinnego. Przez lata jednak nie korzystałam z mediów społecznościowych, bo moje życie w realu było bardzo intensywne (śmiech). Kiedyś koleżanka powiedziała mi, że mogłabym inspirować inne kobiety, pokazując życie naszej rodziny, mówiąc o tym, jak to jest mieć siódemkę dzieci i nie zwariować, bo ona przy dwójce czasem nie dawała rady. Gdy ma się więcej dzieci, zwraca się uwagę na to, co jest najbardziej istotne. I rzeczywiście, zdałam sobie sprawę, że to, co jest dla mnie naturalne, może być odkrywcze dla młodych mam, które są na początku macierzyńskiej drogi. Koleżanka zachęciła mnie, abym założyła konto na Instagramie.

 

Pokazujesz, że młody człowiek, wybierając rodzinę, może być naprawdę szczęśliwy.

To jakby nowoczesne apostolstwo. Pokazuję, jak funkcjonujemy, jak spędzamy czas. Sam obraz przemawia bardzo mocno, spotyka się z pozytywnym odbiorem, np. to, że siedzimy razem przy stole, nikt się nie kłóci, jemy wspólnie posiłki, chodzimy na spacery. Dla nas jest to normalne, ale nie dla wszystkich. Niektórzy pisali, że „ogrzewają się ciepłem rodzinnym”, patrząc na nas.

 

Zaczęło się od zdjęć, prostych artykułów. Z czasem pojawiły się blog, pogadanki, w międzyczasie książka, aż w końcu program mentoringowy dla mam, który stał się Twoją pracą zawodową.

To właśnie efekt aktywności w social mediach. Dzielę się radami, mówię o budowaniu kultury rodzinnej czy stylu, który wypracowuje każda rodzina: to, w jaki sposób się do siebie odzywamy, jak ze sobą przebywamy. Taka kultura tworzy się w każdej rodzinie, ale małżonkowie powinni pracować nad tym świadomie. Mama i tata muszą mieć wspólne wartości, które są przegadane i później przekładają się na konkretne postawy. Często młode kobiety np. nie chcą postępować tak jak ich matki, ale ostatecznie właśnie robią tak, bo nie mają siły, odwagi, by zrobić tak, jak to wcześniej przemyślały. Niestety, dziś nie mamy kultury myślenia, tylko działania, a trzeba, by nasze wybory były przemyślane.

 

Jak mówisz do kobiet o relacji małżeńskiej? W social mediach ten temat jest zwykle przedstawiany jako wojna damsko-męska, przerzucanie się obowiązkami, emancypacja kobiet itd.

Pierwszą potrzebą dziecka jest widzieć kochających się rodziców, a nie rodziców, którzy ze sobą walczą. Ważne, aby nie przerzucać się obowiązkami, a wspierać. Trzeba podkreślać komplementarność małżeńską, która w każdym domu wygląda inaczej. Są rodziny, w których mężczyźni lubią zajmować się domem, gotować, bawić się z dziećmi. Jeśli ktoś nie ma takich talentów, to nie znaczy, że jest gorszym mężem, bo np. nie przygotowuje jajecznicy rano i nie turla się z dziećmi po dywanie, ale może w inny sposób spędza z nimi czas i wyraża swoją miłość. Kobiety walczące o emancypację to tak naprawdę krzyk o pomoc i wsparcie. Nacisk na kobiety jest wielki: „Pracuj tak, jakbyś nie miała dzieci, i wychowuj dzieci tak, jakbyś nie pracowała”. Prawda jest taka, że stajemy się rodzicami przez całe życie, a nie w dniu urodzin dziecka. Potrzeba czasu, cierpliwości, pokory, a to nie są cechy współczesnych ludzi.

 

W Waszym przeżywaniu małżeństwa i rodzicielstwa wyjątkowe miejsce zajmuje Pan Bóg. Można mówić o kreatywności małżeństwa i rodziny w oderwaniu od ich Stwórcy?

W małżeństwie zawsze jest trójka. Od początku rozumiałam, czym jest ten sakrament. To nie było tylko jakieś zalegalizowanie związku. Wiedziałam, jaką wagę ma ta sytuacja i jakie wsparcie otrzymuję. Małżeństwo jest bardzo trudnym związkiem. Bez wymiaru nadprzyrodzonego byłoby ciężko. Wiele razy w ciągu dnia musimy wybaczać, okazywać miłość. To są wartości transcendentne, dane od Boga, to fundament małżeństwa. Całe życie chcemy się rozwijać: zawodowo, kulinarnie, a bywa, że wiarę, życie duchowe zaniedbujemy. Dla nas Msza Święta, różaniec, modlitwa osobista i rodzinna, dziękczynienie przed każdym posiłkiem, „Anioł Pański”, gdy jesteśmy razem, modlitwa wieczorna to są proste rzeczy zapewniające spójność życia, która osadza nas w transcendencji. To jest droga, która prowadzi nas dalej i pozwala oderwać się od wielu spraw odbierających radość. Uczę dzieci, że małe umartwienia, które możemy ofiarować w konkretnej intencji, mają ogromne znaczenie. To pomaga w relacji małżeńskiej i w wychowywaniu dzieci.

 

Dużo mówi się dziś o partnerstwie między rodzicami a dziećmi, gubiąc gdzieś konieczność stawiania mądrych wymagań. Co radzisz mamom, które czują się bezradne wobec wyzwania uczenia dzieci odpowiedzialności?

Jesteśmy rodziną i mamy jakąś markę. W naszym domu są rzeczy, które są naturalne, np. nie bijemy się, nie szturchamy, nie przekrzykujemy, spotykamy się punktualnie na posiłku, nie szwendamy się po domu w piżamie. To sprawy, które pomagają wyrobić pewne standardy, które dla każdej rodziny mogą być inne. Ale muszą być i powodują, że dom staje jest bezpiecznym miejscem. Dziś ludzie boją się granic, bo myślą, że one ograniczają, a tak naprawdę one porządkują. Dzieci, żeby mogły się rozwijać, potrzebują takiego porządku i przewidywalności: jeśli zachowam się tak, to wiem, czego mogę się spodziewać, jakich konsekwencji. Dzięki temu wiele problemów wychowawczych się nie pojawia. Wychowanie to nie tylko zapewnianie dóbr materialnych i opieki, ale też kształtowanie charakteru dzieci. One nie wiedzą jeszcze, co jest dla nich dobre, bo nie mają doświadczenia. Dla nich „dobry” będzie np. cukierek o 23:00. Trzeba wiedzieć, co jest dobre dla mojego dziecka, a to wszystko wymaga pracy. Dlatego w swoim programie mentoringowym duży nacisk kładę na to, by młode mamy pracowały nad sobą.

 

Co powiedziałabyś strajkującym kobietom, które opowiadają się za tzw. prawem do wyboru? Problem polega na tym, że używamy tych samych słów, ale one mają zupełnie różne znaczenie. Jaka jest definicja wolności? To nie jest „róbta, co chceta”, to wybór dobra. Są zasady moralne niewynikające nawet z religii, ale ogólnoludzkie, wynikające z prawa naturalnego, nieprzekraczalne: dla dobra twojego, narodu, społeczeństwa. Takim prawem jest „nie zabijaj”. Dla mnie to racjonalne, oczywiste i proste. Pokazuje to świadectwo mojego życia: wybór małżeństwa i posiadania dużej rodziny, trud normalnego życia, który był moją wolną decyzją. Dzisiaj nie ma takiego przekazu o rodzinie. Mówi się, że małżeństwo i rodzina zabierają wolność, więc proponuje się wolne związki na próbę, dlatego mamy zakłamany obraz rodziny, redefinicję pojęć. Owszem, rodzina jest numerem 1 dla Polaków, ale jej definicje są różne, np. rodziną może być dla kogoś grupa ludzi mieszkająca wokół jednej lodówki. Chciałabym powiedzieć tym kobietom, że też jestem za wyborem – tego, że mogę świadomie wziąć na siebie odpowiedzialność, że będę rodziła dzieci, wychowywała je, pracowała zawodowo, rozwijała się. To nie jest rezygnacja, ale właśnie świadomy wybór, wolna decyzja.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK