Wywiady
nr 1 (163) styczeń 2021

Naszemu pokoleniu wydawało się, że wszystko, co możemy dać naszym dzieciom, to rzeczy materialne. Młody człowiek nie na to czeka.

Przemysław Radzyński

Młodzi czekają na prawdziwą miłość

„Naszemu pokoleniu wydawało się, że wszystko, co możemy dać naszym dzieciom, to rzeczy materialne. Młody człowiek nie na to czeka” – mówi Paweł Zuchniewicz, mąż, ojciec i dziadek. Dziennikarz i biograf Jana Pawła II opowiada o papieskich gestach, świętowaniu i aktualności dla młodego pokolenia.

 

Kiedy kard. Karol Wojtyła został papieżem, Pan był licealistą. Jak pamięta Pan tamten czas?

Paweł Zuchniewicz: To było kompletne zaskoczenie. O ile miałem jakieś wyobrażenie o kard. Stefanie Wyszyńskim, bo był prymasem, bywał w warszawskich parafiach, no i poza tym to wielka postać, to kompletnie nie wiedziałem, kim jest kard. Karol Wojtyła. Tym większa była moja ciekawość. Ewenementem w czasach komunistycznych w Polsce była transmisja Mszy Świętej inaugurującej pontyfikat. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. Człowiek karmiony PRL-owską propagandą wiedział, że jest ciągle okłamywany. Tymczasem to, co zobaczyłem, było bardzo autentyczne. To zetknięcie z prawdą było wielkim przeżyciem.

 

Później była pierwsza papieska pielgrzymka do ojczyzny.

Z ciekawością chciałem obejrzeć, jak wygląda powitanie Papieża w Polsce. Ogromne wrażenie zrobił na mnie ten moment, gdy Jan Paweł II wyszedł z samolotu, zszedł z czerwonego dywanu, uklęknął i pocałował ziemię. To był akt niesłychanej pokory, a jednocześnie autentyczności, który kłócił się z tym, czym na co dzień raczył nas komunizm i jego media. To mnie bardzo poruszyło. Poczułem, że po południu muszę być na Mszy Świętej na placu Zwycięstwa. Do domu wróciłem podniesiony na duchu.

 

Z tych pierwszych młodzieńczych spotkań z Papieżem zrodziła się fascynacja, która później przekształciła się w pracę zawodową.

Studiując w Instytucie Studiów nad Rodziną, zacząłem odkrywać wielkość nauczania i osoby Jana Pawła II, a także tego wszystkiego, co Kościół ma do zaproponowania młodemu człowiekowi na progu budowania życia rodzinnego. Dziennikarzem zostałem na przełomie lat 1989/90, gdy upadał komunizm w Polsce. To był kolejny rozdział tej fascynacji, która trwa do dziś.

 

Co w tym długim, niemal 27-letnim pontyfikacie uważa Pan za najważniejsze? Jakieś uniwersalne przesłanie czy może drobny szczegół, mały gest Jana Pawła II?

To jest trudne pytanie, bo Jan Paweł II to zasadniczo papież gestów. Poza wielkimi słowami w tym pontyfikacie było wiele wymownych wydarzeń i znaków. Znamienne są zamach na placu św. Piotra i późniejsze przebaczenie Alemu Ağcy czy zawierzenie świata Matce Bożej Fatimskiej. Jednak te wszystkie wydarzenia sprowadziłbym do jednego metaznaku: Papież, który obejmuje drugiego człowieka. Przytula każdego – bez względu na pochodzenie, status społeczny czy kondycję.

 

Jakiś przykład?

Chociażby wizyta w umieralni Matki Teresy w Kalkucie albo wizyta w 1987 r. w Los Angeles, gdy Papież wziął na ręce chłopca chorego na AIDS. Wówczas HIV, AIDS traktowano jak trąd XX wieku – ludzie potwornie bali się tej choroby i kontaktów z chorymi. Ale Jan Paweł II to był człowiek, dla którego nie było barier.

Najbardziej przejmujący moment pontyfikatu to dla mnie ostatnie dni Jana Pawła II – błogosławieństwo w Niedzielę Wielkanocną i ukazanie się w oknie we środę, kiedy nie mógł z siebie wydobyć głosu. Było widać jego cierpienie, ale z drugiej strony było wielkie pragnienie bycia z ludźmi – chęć powiedzenia do nich czegoś, pobłogosławienia ich. To było poruszające kazanie bez słów, lecz to jest de facto ten sam gest, o którym mówiłem wcześniej: Papież obejmujący drugiego człowieka.

 

To celebrowanie człowieczeństwa ma coś ze świętowania…

Można wiele powiedzieć o świętowaniu Jana Pawła II – polskie tradycje, śpiewanie pastorałek – ale najważniejsze było to, że odbywało się to w gronie najbliższych. On od wczesnej młodości nie miał już swojej rodziny, lecz był bardzo rodzinnym człowiekiem i jako Papież uczynił Kościół bardzo rodzinnym.

Znam relację amerykańskiej dziennikarki, która opisywała ostatnie chwile życia Papieża. Napisała, że wówczas atmosfera na placu św. Piotra była taka, jakby umierał ojciec rodziny. Ona doświadczyła śmierci własnego ojca, więc to było bardzo namacalne przeżycie.

 

Jak świętował Papież?

Ze świętowaniem kojarzy mi się od razu Światowy Dzień Młodzieży w Rzymie w roku 2000. Wieczorne czuwanie z młodzieżą. Chodzę w rzeszy ludzi, nagrywam wywiady. Nagle z głośnika odzywa się sam Ojciec Święty, bardzo radosny. Mówił wówczas po polsku: „Kto z kim przestaje, takim się staje. Jak się jest z młodymi, to człowiek staje się młody”. Papież miał wówczas już 80 lat, był schorowany. Sugerowano mu, żeby wracał do domu, że pora położyć się spać, a on chciał zostać z młodymi. Do późnego wieczora został na Tor Vergata i z rozpromienioną twarzą obserwował pokaz sztucznych ogni.

 

To był człowiek, który umiał świętować.

Tydzień po ŚDM był już w letniej rezydencji w Castel Gandolfo. W czasie modlitwy „Anioł Pański” pozdrowił przyjaciół z krakowskiego Środowiska, czyli z grupy, która jeździła z nim m.in. na kajaki. Mówił: „Widzę tutaj wiosło; ile radości, ile smutków…”. Co się okazało? Dowiedziałem się o tym wiele lat później. Przyjechała do niego cała grupa przyjaciół. W drodze z hotelu jedna z kobiet została śmiertelnie potrącona przez motocykl. Jan Paweł II nie zmienił planów – spotkał się z przyjaciółmi przy ognisku i wspominali zmarłą. Papież usiadł oczywiście przy jej mężu – wdowcu. To był cały Papież – u niego często wielka radość łączyła się z wielkim cierpieniem. To jest wymiar świętowania zgodnie z tym, co mówił jego patron, św. Paweł: „Umiem cierpieć biedę i umiem obfitować”. Także w tym wymiarze bardzo była widoczna świętość Jana Pawła II.

 

A jak świętuje rodzina Zuchniewiczów? Korzystają Państwo z papieskich wzorców?

Jest marzenie, żeby zawsze być razem, żeby cała rodzina mogła się spotkać. Staramy się o to. Rodzina jest coraz większa. Do tej pory to się udawało – są pradziadkowie, są córki i zięciowie, są wnuki. To moje marzenie, żeby wszyscy byli razem i byli zjednoczeni. To jest coś pięknego, choć nie zawsze łatwego.

 

Jan Paweł II połączył Pana z żoną.

Na pierwszą randkę umówiliśmy się na Mszę Świętą, która szesnastego dnia miesiąca była w jego intencji. Żona była trochę zdziwiona, ale przyszła (śmiech). Właściwie od samego początku Jan Paweł II towarzyszy naszej rodzinie – i w radościach, i w smutkach. Ale towarzyszy w tym sensie, że to był człowiek nadziei. Mogły dziać się rzeczy, które przeczyły wszelkiej nadziei, a on tej nadziei nie tracił. Myślę, że dla życia rodzinnego to ma kluczowe znaczenie. W życiu rodzinnym trud i ból są nie do uniknięcia – są choroby, konflikty, nieporozumienia. Językiem chrześcijańskim powiedzielibyśmy, że to jest krzyż. Jednak to nie jest ostatnie słowo. Papież to ciągle przypomina. On mówi, że to jest tylko pewna brama. W naszym życiu to się zawsze sprawdzało.

 

Jest Pan związany ze stowarzyszeniem rodziców „Sternik”, które prowadzi sieć szkół. Sam jest Pan ojcem. Co dziś uważa Pan za największe wyzwanie dla rodziców?

Tu Papież też jest inspiracją. Najważniejsze jest, aby umieć być przyjaciółmi swoich dzieci. Przyjaciółmi, ale nie kolegami czy kumplami. Nie chodzi o zabawę i zapewnienie rozrywki. Przyjaciel to ktoś, z kim masz relacje, komu ufasz i na kim możesz się oprzeć, z kim lubisz spędzać czas. Tutaj widać fenomen papieskich spotkań z młodymi ludźmi.

Druga rzecz to jest wierność. Młodzi ludzie reagują dziś gwałtownie, a może nawet agresywnie, bo czują się oszukani. Mają prawo się tak czuć, bo pokolenie ich rodziców nie zdało egzaminu. Rozwody, antykoncepcja, bardzo utylitarne i konsumpcyjne podejście do życia. Naszemu pokoleniu wydawało się, że wszystko, co możemy dać naszym dzieciom, to rzeczy materialne. Młody człowiek nie na to czeka. Młody człowiek czeka na relacje, na miłość. I to miłość prawdziwą, której znakiem jest wierność – ojciec i matka potrafią być dla siebie, mimo różnych trudności potrafią się pogodzić, przebaczyć sobie. Rozumiem tę trudną sytuację młodzieży, bo została zawiedziona przez starsze pokolenie.

 

Co my z tym możemy teraz zrobić?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Nawrócić się od dziś.

 

Jak?

W szkołach „Sternika” jest tutoring. Nauczyciel ma obowiązek raz w miesiącu spotkać się z uczniem. Gdy ma piętnastu podopiecznych, to musi ułożyć dobrze kalendarz, żeby każdemu poświęcić czas. Jak w moim kalendarzu wygląda kwestia czasu dla mojej żony i dzieci? Czy ja interesuję się tym, co moje dziecko robi? Czy interesuję się tym, co jest ważne dla mojego dziecka? Dla trzylatka może to być miś, dla nastolatka – gra komputerowa. Nie muszę w nią grać, ale czy coś na jej temat wiem? Muszę wejść w jego buty.

To nie są wielkie recepty, lecz trzeba zacząć to robić od dziś. Jan Paweł II się nie poddawał. On walczył każdego dnia.

 

A czy Jan Paweł II może być dziś aktualny dla tych młodych, dla których jest już tylko postacią historyczną?

Sam biję się dziś w piersi, bo przy różnych okazjach próbowałem opowiadać młodym o moich spotkaniach z Janem Pawłem II. O tym, że robił na mnie wielkie wrażenie. To czasami udaje się za pomocą środków dziennikarskich. Kiedy puszczam jakieś reportaże, w których on coś mówi, oni są zaskoczeni. Nie spodziewali się, że to był człowiek tak bliski ludziom.

Dziś myślę, że o wiele bardziej skuteczne jest pokazywanie go sobą. Nasze pokolenie, które go znało, miało niesłychany dar. Jak go wykorzystaliśmy? Ten Papież był taki pokorny, taki odważny, oswoił się ze swoją słabością, z której później zrobił swoją siłę. A co ja z tego realizuję? Dziś trzeba się jeszcze raz w niego wczytać, jeszcze lepiej go poznać, bardziej pokochać. Pamiętajmy też, że on sam nie chciał skupiać uwagi na sobie – on wskazywał na Jezusa.

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK