Wywiady
nr 12 (90) GRUDZIEŃ 2014

Nie jesteśmy idealni. Pochodzimy z różnych domów, zostaliśmy różnie wychowani. Powiem prawdę: sporo się kłócimy. Co nam pomaga? Przede wszystkim wspólnota, a mnie osobiście – Eucharystia

z Jarosławem Maciochem rozmawia ks. Janusz Stańczuk

Nie jestem bohaterem

Kim dla Ciebie jest prawdziwy mężczyzna?

Jarosław Macioch To ktoś, kto potrafi przeprosić żonę! Na pewno nie jest to typ, który proponują dzisiejsze media: umięśniony jak kulturysta, opływający w kasę, twardziel pędzący po trupach do celu. Przez wiele lat miałem taki ideał mężczyzny. Dużo trenowałem, w każdej grupie chciałem być przywódcą. Ale ten rodzaj męskości zbankrutował w moim życiu. Powoli odkrywałem, że mężczyzna to człowiek, który żyje prawdą, potrafi przyznać się do błędu, jest odpowiedzialny za to, co mówi i robi. Mężczyzna to ten, który się modli, rozmawia z najprawdziwszym mężczyzną – Jezusem Chrystusem. Mężczyzna musi mieć dar rozeznawania, co jest dobre, a co złe. Jest to niemożliwe bez modlitwy, podobnie jak prawdziwa miłość. Mój ojciec nie przekazał mi modelu dobrego męża, dobrego ojca. Dzisiaj wiem, że w małżeństwie nie ma miejsca, by kombinować. Trzeba mówić prawdę.

 

Jaka jest życiowa rola faceta?

Jarosław Kobieta rodzi życie, a mężczyzna je chroni, jest zabezpieczeniem dla rodziny. Któregoś roku byliśmy na Wigilii Paschalnej z naszym małym dzieckiem. Żona trzymała je na ręku, przytulała. Kiedy na początku liturgii zgasły wszystkie światła i zrobiło się ciemno, dziecko się przelękło. I wtedy, pamiętam to dobrze, wyciągnęło ręce w moją stronę i przeszło na moje ramiona. Odruchowo „zażądało” mojej ochrony. Wtedy zrozumiałem, jaka jest moja rola.

 

Czy bałeś się wyjazdu na Ukrainę z całą rodziną?

Jarosław Tak, ale jeszcze większy strach przyszedł później, kiedy zaczął się Majdan i inne brutalne historie. Na początku byliśmy w Charkowie, potem w Kijowie. Bałem się o rodzinę. Różne myśli przychodziły mi do głowy, silniejsze ode mnie. Ale wiedziałem, że Bóg jest blisko nas. To On dawał nam wewnętrzny spokój i radość: z ewangelizacji, z bycia razem, z odkrywania na nowo Bożego słowa, które jest naprawdę życiem dla człowieka, a na obczyźnie brzmi zupełnie inaczej.

 

Jak funkcjonuje Wasz dom?

Jarosław Beata dba o domowe sprawy. Jemy wspólnie obiad. Dzieci mają swoje obowiązki. Ja sam nie zostałem nauczony porządku, więc jest mi trochę trudno, ale staram się być konsekwentny w wychowaniu. Jeden z synów odpowiada za wyrzucanie śmieci, dziewczyny za zmywanie naczyń po obiedzie i za opiekę nad najmłodszym rodzeństwem. Jest to forma przygotowania do życia, chociaż czasami trudno je namówić do umycia pupy maluchowi. W dużej rodzinie zawsze coś się dzieje: ktoś prosi o kanapkę, ktoś się rozpłakał, ktoś wychodzi z domu. Nie ma szans na samotność.

 

Modlicie się wspólnie z dziećmi?

Jarosław Rodzinna modlitwa to wielkie zmaganie. Jestem za nią odpowiedzialny, ale sam również przechodzę kryzysy, opuszczają mnie siły. Przynajmniej raz dziennie staramy się modlić wspólnie przy stole. Otwieram Biblię, czytam Słowo Boże, rozmawiam z dziećmi. Razem z żoną modlę się codziennie jutrznią. Z dziećmi odmawiamy ją w niedzielę, gramy na gitarze i śpiewamy.

 

Czego dzisiaj boisz się najbardziej?

Jarosław Lękam się przede wszystkim o nasze dzieci, o ich bezpieczeństwo. Zawsze jest także strach o pieniądze. Nigdy na szczęście nie doświadczyliśmy głodu. Bałem się barier językowych. Dzieci zostały jednak przyjęte w ukraińskiej szkole dosyć dobrze. Z wyjątkiem jednej nauczycielki nikt nie robił im przykrości. Najbardziej boję się o dzieci. Widzę, że lęk przed awanturniczą Rosją jest niczym w porównaniu ze strachem przed tym, jak demon atakuje dzisiaj dzieci. Mogą być niszczone w każdym miejscu. W Polsce, gdy wracały ze szkoły, widziałem, jak wiele złych rzeczy czerpały od rówieśników.

 

Czy dzieci akceptują Waszą misję na Ukrainie?

Jarosław Z początku nie wiedziały, z czym to się wiąże. Musiały zawiesić kontakty ze swoim warszawskim środowiskiem. Nie pozwalamy im mieć komórek z Internetem, bo widzimy, że to źle wpływa na ich rozwój. Po roku zaczęły się trochę buntować. Najstarsza córka (Weronika, 15 lat) w czasie wakacji „uciekła” z domu na dwa dni do koleżanki. W ten sposób chciała zamanifestować swoje niezadowolenie z wyjazdu. Byliśmy w kropce. Długo z nią rozmawialiśmy i doszła do wniosku, że… pomoże nam w tej misji. Dla nas to był przełom, bo nie chcemy podejmować takich działań jak misje bez zgody naszych dzieci.

 

Czy wszystkie decyzje podejmujecie z żoną wspólnie?

Jarosław Nie jesteśmy idealni. Pochodzimy z różnych domów, zostaliśmy różnie wychowani. Powiem prawdę: sporo się kłócimy. Co nam pomaga? Przede wszystkim wspólnota, a mnie osobiście – Eucharystia. Bardzo często zauważam, że Jezus Chrystus przychodzi do mnie w Słowie Bożym i wyjaśnia to, co mnie dręczy. Odkrywam, że nie mam racji, i potrafię przeprosić moją żonę, chociaż jest mi trudno. Przed położeniem się spać zawsze staramy się pojednać.

 

Taka rodzina trochę kosztuje. Z czego żyjecie?

Jarosław Przed misją normalnie pracowałem, korzystaliśmy z różnych dodatków, dofinansowań, ulg. Na Ukrainie z pracą jest gorzej. Korzystamy z pomocy naszej wspólnoty neokatechumenalnej i innych dobrych ludzi, ja pracuję dorywczo. Nie możemy od nikogo wymagać, ale pokornie prosimy o wsparcie. Widzę, że nasze świadectwo jest tutaj potrzebne. Tutejsze rodziny są bardzo zniszczone, rozbite. Staramy się być takim małym światełkiem.

 

Wróćmy do męstwa. Czy bałeś się porodu kolejnych dzieci?

Jarosław Najtrudniejszy był czwarty poród. Prosiliśmy, by odbył się w domu. Pojawił się krwotok, Beata zaczęła „odlatywać”. Bardzo to przeżyłem, wpadłem w przerażenie. Wołałem mocno do Boga, by nie zabierał mi Beaty. Na szczęście doświadczona położna wiedziała, jak opanować sytuację. Ten poród w domu był zbawienny dla naszego dziecka, gdyż w szpitalu, przy zastosowaniu standardowej procedury, mogło nie przeżyć. Nigdy nie miałem wątpliwości, że dzieci są kochane i oczekiwane w naszej rodzinie. Rodzimy je razem z żoną, zawsze trzymam ją za rękę i śpiewam pieśni.

 

Skąd w mężczyźnie bierze się męstwo?

Jarosław Sądzę, że jest przekazywane przez ojca. Ja nie miałem w domu takiego modelu. Pan Bóg dał mi pewne łaski, ale nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem idealnym, mężnym tatą. Staram się przekazać dzieciom ducha męstwa. Widzę, że dzieci często chcą iść na łatwiznę, i chcę je przed tym ustrzec. Męstwo to również kwestia odpowiedzialności za decyzje dotyczące całej rodziny, szczególnie te trudne i niepopularne. Liczę się bardzo ze zdaniem żony, rozmawiamy i dyskutujemy. Ale w sytuacjach kontrowersyjnych czuję, że to ja muszę wziąć odpowiedzialność za rodzinę i nikt mnie z tego nie zwolni. Dotyczy to spraw materialnych, wychowawczych, ale przede wszystkim przekazywania wiary. To jest najważniejsze. 

 

Jarosław i Beata Maciochowie z dziewiątką dzieci od 2012 roku żyją na Ukrainie. Na początku mieszkali w Charkowie, dzisiaj w Kijowie. Boją się o dzieci, mają kłopoty z pracą, kłócą się, brakuje im pieniędzy, ale idą w świat, by z pasją głosić Dobrą Nowinę.

Jarek (48 l.), Beata (39 l.), Weronika (15 l.), Anna (14 l.), Bartłomiej (12 l.), Karol (8 l.), Maria (7 l.), Franciszek (5 l.), Michał (4 l.), Jakub (2 l.), Filip (8 miesięcy)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK