Wywiady
nr. 7-8 (156-157) wakacje 2020

Nasz dom wypełniała muzyka i chyba nasi synowie nie mieli za bardzo wyboru, pokochali ją tak samo jak my.

Natalia Rakoczy

Toczyliśmy walkę o byt

 Dom, ogród, wspaniała rodzina, spełnienie zawodowe. Tak dziś wygląda życie Lidii Pospieszalskiej,wokalistki jazzowej, żony Marcina, mamy Nikodema i Mikołaja. Jednak nie zawsze tak było

 

Razem z mężem jesteście muzykami. Łatwo dogadać się w małżeństwie dwóm artystycznym duszom?

Lidia Pospieszalska: Pod kątem muzycznym raczej tak, pomimo że wychowywaliśmy się na innej muzyce, mając też za sobą inną przeszłość w edukacji muzycznej – ja praktycznie niewielką, kończyłam liceum o profilu matematyczno-fizycznym, a studiowałam geografię. Zarówno Marcina, jak i mnie interesują podobne gatunki muzyczne, podobnie też czujemy i słyszymy muzykę. Natomiast nasze życie jako artystów jest trudne, bo jest bardzo niestabilne. Zawód muzyka niesie ze sobą wiele emocji i stresu, co niestety, przekłada się na relację i niekiedy rodzi różne konflikty.

 

Jak łączyliście pracę artystyczną z obowiązkami domowymi, kiedy Wasze dzieci były małe?

Zrezygnowałam z tzw. kariery, aby zająć się dziećmi. Kiedy miały po kilkanaście lat i zaczęłam częściej koncertować, a w związku z tym wyjeżdżać, utwierdziłam się w przekonaniu, że praktycznie niemożliwe byłoby wychowanie synów na mądrych i odpowiedzialnych ludzi, gdybyśmy oboje znikali z domu. Stała obecność przynajmniej jednego z rodziców jest potrzebna, aby dzieci czuły się bezpieczne.

 

Kiedy mąż wyjeżdżał na kolejny koncert, a Pani gotowała zupki, przewijała maluchy, to rodził się żal?

Rodził się, bo także pragnęłam rozwijać się zawodowo. Poza tym zajmowanie się dziećmi w pojedynkę było czasami naprawdę trudne. Przewijanie to drobnostka. Prawdziwe problemy rodziły się, kiedy dzieci chorowały, a nie mieliśmy wówczas samochodu ani telefonów jak obecnie. Zdarzyło mi się poprosić kolegę, aby zaniósł mojego syna na rękach do chirurga (gdy upadł mu kaloryfer na stopę), bo nie było mnie stać na taksówkę. Takie sytuacje były ciężkie. Tę przerwę w pracy zawodowej rekompensowałam tworzeniem do przysłowiowej szuflady. Trochę też nadrabiałam braki w nauce muzyki. Sporo utworów, które wtedy napisałam, wykorzystałam do płyt solowych, ale nie tylko moich. Niektóre kompozycje znalazły się na płytach zespołów Deus Meus, Zakopower, New Life’m. Malowałam też obrazy.

Poza tym wychowywanie dzieci oprócz tej codziennej mozolnej krzątaniny daje ogromną radość. Gdy widzimy rezultat i to, jak wielki mamy wpływ na kształtowanie się charakteru i na rozwój małego człowieka, daje większe poczucie spełnienia niż cokolwiek innego.

 

A jak udało się Państwu przetrwać te wszystkie rozłąki?

Dla nas małżeństwo było czymś nierozerwalnym, a więc nawet nie przeszło nam przez głowę, że możemy się rozejść. Wkładaliśmy cały wysiłek w budowanie relacji, a nie w destrukcję albo szukanie kogoś nowego.

 

Co najbardziej pomagało w budowaniu relacji małżeńskiej?

Trzeba było nadrabiać stracone chwile. Starałam się wciągać Marcina w robienie wspólnych rzeczy, w muzykowanie, ale też w różne prace domowe. Nie było to łatwe, gdyż pochodzimy z różnych domów. Ja wychowałam się na wsi i jak u nas były wykopki lub żniwa, to cała rodzina szła na pole. Marcin wychował się w mieście, więc nie ma podobnych doświadczeń. Jednak starał się mi pomagać, bo widział, jaką to tworzy między nami więź. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, jak wiele traci, bo jest poza domem, i że synowie go potrzebują. Dlatego kiedy przyjeżdżał z koncertów, bardzo angażował się w ich wychowanie. Na początku małżeństwa mieliśmy też bardzo duże problemy finansowe i toczyliśmy walkę o byt. Wiedziałam więc, że wyjazdy Marcina są koniecznością.

 

Jak w tamtym czasie wyglądało Wasze planowanie budżetu?

Nie byliśmy w stanie nic odłożyć. Dopiero gdy nasi synowie zaczęli studiować, wzięliśmy kredyt i kupiliśmy mieszkanie w Krakowie, aby nie płacić dużego czynszu. Wcześniej żyliśmy od koncertu do koncertu. Bardzo też pomagali nam moi rodzice. Kiedy kończyło się jedzenie, nagle zjawiała się mama. Przywoziła jajka, słoiki z ogórkami, dżemy, warzywa i wiejskiego kurczaka.   

 

Doświadczaliście w tym niedopinającym się budżecie Bożej Opatrzności?

Nigdy nie głodowaliśmy, żyliśmy skromnie. Czasami wynikały z tego zabawne sytuacje. Raz Mikołaj w sklepie prosił o autko, a ja mu powiedziałam: „Nie możemy go kupić, bo nie mamy pieniążków”, a on na to: „To, mamusiu, kupmy sobie pieniążki”. Albo kiedyś gościł u nas Mietek Szcześniak, który postanowił zmówić z dziećmi wieczorny pacierz. Usłyszał od Mikołaja taką modlitwę: „Panie Boże, spraw, byśmy byli bogaci, bo jesteśmy biedni, chociaż wcale nie wyglądamy”.

A teraz od roku mieszkamy w domu, o którym zawsze marzyłam. Widzieliśmy w jego budowie Boże prowadzenie, bo skończyliśmy ją bez zadłużenia.

 

Czyli Pan Bóg spełnia marzenia

Tak, lecz trzeba marzyć i samemu też mocno się angażować, a Pan Bóg daje siły i sposobność. Nigdy nie sądziłam, że będę potrafiła poprowadzić budowę domu, ale się udało.

 

Synowie poszli w Wasze ślady. Jesteście z tego dumni?

Oczywiście, chociaż marzyliśmy o innych zawodach dla nich. Mając za sobą własne doświadczenie trudnego, niestabilnego życia, chcieliśmy, aby wybrali „normalny” zawód. Jednak nasz dom wypełniała muzyka i chyba nie mieli za bardzo wyboru, pokochali ją tak samo jak my.

 

W piosence Czikiczika śpiewa Pani, że bardzo mało potrzeba, aby być szczęśliwym. W czym jest ukryte szczęście?

To wbrew pozorom wcale nie jest takie proste, aby dostrzegać to szczęście we wszystkich drobiazgach, niepozornych wydarzeniach, które nas spotykają, aby nie ulec wszechogarniającemu konsumpcjonizmowi, a także presji, że trzeba być najlepszym we wszystkim. To są trudne czasy. Stąd tak duża liczba sfrustrowanych ludzi, którzy tak często dosadnie wyrażają swoje niezadowolenie w necie. A przecież ostatnia sytuacja związana z epidemią pokazała nam, że wielu rzeczy, które uważaliśmy za niezbędne, wcale nie potrzebujemy.

 

Gdy patrzy Pani na wszystkie lata życia małżeńskiego, to jak mimo tego zabieganego świata budować wzajemną miłość?

Rozmawiać jak najwięcej, dzielić się ze sobą różnymi sprawami i spostrzeżeniami, razem działać. Ja lubię, jak współpracujemy przy tworzeniu muzyki. Kiedy robimy coś razem, to tworzy się nowa jakość, czasami bardzo zaskakująca.

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK