Wywiady
nr 7-8 (97-98) LIPIEC-SIERPIEŃ 2015

Dzieci są konsekwencją naszej miłości.

Michał Rydzewski

Chwal i przytulaj!

Chcieliście mieć dużo dzieci?

Marzena: Kiedy pobieraliśmy się, miałam 21 lat. Zawsze chciałam mieć dzieci. Sama pochodzę z rodziny wielodzietnej (mam czterech braci) i dla mnie duża rodzina była po prostu czymś naturalnym.

Michał: A ja nie miałem zupełnie zdania na ten temat. 22 lata i żadnych przemyśleń typu: „Chcę/nie chcę mieć dzieci”. Wbrew pozorom to dobry grunt: pozwala nie planować, tylko przyjmować dzieci jako dar. Bo dziś nie mam najmniejszych wątpliwości, że dzieci są właśnie takim darem, upominkiem od Pana Boga. Mój brak opinii zderzył się z gotowością mojej żony do przyjęcia dzieci i… wyszło, jak jest. Zdecydowaliśmy, że nie planujemy. Dzieci są konsekwencją naszej miłości.

Marzena: Tak, staramy się być otwarci na te dary.

 

Teoria wychowania… i praktyka?

Marzena: Nie przesadzałabym z teoriami, ale mam priorytety. Na przykład posłuszeństwo. Dzieci nie muszą wszystkiego rozumieć. Oczywiście, należy im tłumaczyć świat, ale pewne rzeczy muszą wykonać po prostu, bo rodzice o to proszą. Jestem przekonana, że Bóg nas również wychowuje, i bardzo ważnym elementem tego wychowania jest właśnie posłuszeństwo.

Michał: Nasze dzieci wielokrotnie próbowały i próbują wykorzystać różnice naszych poglądów i np. proszą o coś Marzenę, ona odmawia, a potem proszą o to samo mnie. Kiedyś dawaliśmy się wmanewrowywać w takie sytuacje, teraz sprawdzamy, czy sprawa jest zamknięta przez tego rodzica, do którego dziecko zwróciło się na początku.

Marzena: Ja dążę do tego, by Michał był ostateczną instancją. Chociaż czasami nie zgadzam się z jego decyzjami, nie próbuję ich podważać. Bywa, że dociekam, czy przemyślał sprawę i rozważył argumenty.

Michał: Jako ostateczna instancja mam często wrażenie, że dzieci – szczególnie te starsze – ustawiają mnie w pozycji arbitra, gdzie są dwie strony: oni i mama. A ja mam nie stawać po stronie mamy, tylko być „obiektywny”. Do szału doprowadzają mnie sytuacje, kiedy wymusza się na mnie werdykt: „Kto zrobił coś tam? Nie ja, to Staś, nie ja, to Władek – zrób z nim coś, tatoooo!”. Takie sądy (przed)ostateczne.

Marzena: Bardzo dobrze powiedziane. Może nieudolnie, ale staramy się też uczyć dzieci odpowiedzialności: mają swoje obowiązki, z których muszą się wywiązać.

Michał: Co nie zawsze się udaje. Szczególnie chłopcy – wypełniają obowiązki „od-do”. Jeśli mają posprzątać śmieci, a na podłodze leży upuszczone ciastko – nie podniosą. Ciastko to wszak nie śmieć. Ale z drugiej strony nasze dzieci są samodzielne (starsze i obiad ugotują, i zakupy zrobią) i dość otwarte na pomaganie.

Marzena: Mnie wzrusza, że nasze starsze dzieci zajmują się młodszymi bez szemrania.

Michał: Przy siódemce dzieci zwariowalibyśmy, sprawdzając wszystkim prace domowe, porządek w ubraniach, obecności w szkole itd. Staramy się ufać dzieciom i w sprawach naprawdę poważnych one nigdy nas nie zawiodły, co mówię z dumą.

Marzena: To oznacza, że szkołę kwalifikujesz jako sprawę niepoważną. Bo z tym jest różnie, mamy szóstkowiczów i trójowiczów; co gorsza, obaj są równie z siebie zadowoleni.

 

Co Was cieszy, a co nie?

Marzena: Mnie najbardziej cieszy, że nasze dzieci z radością akceptują kolejne rodzeństwo. Wzrusza mnie to i czuję się wtedy z nich dumna.

Michał: A mnie to, że Antek jest bardzo samodzielny i nie mam problemu z zostawieniem go w domu na kilka dni. Albo z powierzeniem mu małej Józefiny czy Łucji na kilka godzin. Albo to, że Misia – jak na poważny wiek 9 lat – jest perfekcyjną panią domu i niezmordowanie wspiera nas w porządkowaniu, składaniu prania, pilnowaniu terminów swoich zajęć. I jeszcze cieszy mnie poczucie humoru moich dzieci. Fajne jest też to, że w rodzinie wielodzietnej starsze dzieci podciągają młodsze i dzięki temu one rozwijają się szybciej.

Marzena: Dzieci są uważnymi obserwatorami, z tym że maluchy milczą i akceptują (czasami uroczo się dziwią), a nastolatki analizują i obserwują. Często się zastanawiam: „Czy uczymy ich tego, co trzeba? Co wyniosą z naszego domu? Jakimi będą ludźmi?”.

 

Sprawy najważniejsze to…

Michał: Kiedyś zastanawiałem się, co właściwie jest najważniejsze, co możemy przekazać naszym dzieciom. Zasady organizacji pracy? Wyznaczanie celów strategicznych? Mam odpowiedź, doszliśmy do niej wspólnie: jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało, najważniejsze, co możemy dać dzieciom, to miłość.

Marzena: Brzmiało właśnie górnolotnie. Chodzi o to, że nie tylko okazujemy miłość swoim dzieciom – bo okazujemy – ale również (mam nadzieję) tworzymy im komfort psychiczny życia w kochającej się rodzinie. To bardzo ważne dla małych dzieci, ale – jako swoista kotwica – również dla nastolatków. Nasze duże dzieci też potrzebują akceptacji i miłości. I choć czasem się buntują, widzimy, że to doceniają. Przychodzą się wyżalić, pochwalić albo (nie powiem, kto) przytulić.

Michał: Najważniejsze sprawy to modlitwa i poukładana duchowość. Nie zawsze nam to wychodzi, co tu kryć, raczej wychodzi średnio, ale dzieci muszą widzieć, że jest to ważne. Bo jeśli dzieciom nie da się wiary, chwytają się różnych rzeczy. A ja wolę dzieci, które wierzą w Boga, choć nonkonformizm Antoniego potrafi mnie doprowadzić do furii.

Marzena: No tak, czyli wyjdą z nas kochający nonkonformiści. Oby.

 

Marzena i Michał Rydzewscy są małżeństwem od 17 lat. Mają siedmioro dzieci: Antoniego (16 l.), Stasia (14 l.), Władka (11 l.), Michalinę (9 l.), Kazika (6 l.), Józefinę (4 l.) i Łucję (rok). Są we wspólnocie neokatechumenalnej, w miarę możliwości angażują się społecznie. Mieszkają pod Warszawą.

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK