Wywiady
nr 11(125) listopad 2017

Bez tej choroby nie byłoby naszej przemiany duchowej, zbliżenia się do Boga. A jeśli śmierć Kasi sprawiła, że choć jedna osoba nawróciła się do Boga, to było warto, to miało to większe znaczenie niż moja radość z jej obecności tu ze mną…

Monika Zając

Bóg widzi więcej…

Na Facebooku istnieje profil „Kasia i rak”. Na zdjęciu w tle można przeczytać słowa: „Nie troszcz się zbytnio o jutro. Bóg już tam jest”.

 

Post z datą 10 marca 2017 r.

Dziś są urodziny Kasi. Miałaby 36 lat. Rok temu jej życzeniem było, aby do tego dnia dożyć. Nie udało się. Kto jednak śledził Kasi wpisy lub rozmawiał z nią, to wie, że Ona potrafiła wydobyć radość ze wszystkiego. Zarażała tą radością. Od chwili diagnozy każdy mijający dzień był dla Niej błogosławieństwem. Im dłużej walczyliśmy, tym była radośniejsza. W końcu kto z nas wie, kiedy umrze? Czy Kasia była w innej sytuacj,i niż my jesteśmy? Bóg uczy pokory na różne sposoby. Pamiętam, gdy po śmierci Kasi dostałem propozycję przejęcia po Kasi zobowiązania modlitewnego. (…) Czy łatwiej jest się modlić, gdy masz diagnozę – rak – czy jak jesteś całkowicie zdrowym? Nie wiem. Wiem, że Bóg ma wobec mnie plan. Każdego dnia budząc się, poznaję go. A pobudki mam różne. Dziś np. o 6 rano wyspani chłopcy próbowali mnie przekonać, że to najlepsza pora do wstawania, a ja tak bardzo nie lubię budzić się przed budzikiem. Kasia nauczyła mnie żyć chwilą. Dzisiejsza modlitwa może być moją ostatnią, prawda? Jednak Kasia czerpała ze wszystkiego radość. Potrafiła piec kulki daktylowe o 4:45 i dać mi pospać – bo jaśnie Pan Bartuś już wstał. Nauczyła mnie tej miłości swoją postawą. Mogłem później choć trochę się jej zrewanżować, gdy sama potrzebowała pomocy. I choć dzisiaj świętowałem jej urodziny na cmentarzu, to będę pamiętał wszystko, co mnie nauczyła. Kasia przecież czuwa nad nami. Czego Ona nie zdążyła zrealizować, to Bóg za Nią wykonał. Czuję Jego opiekę codziennie.

Z Bogiem, Maciej

 

Z Maciejem Pietrzakiem, mężem Kasi, która zmarła 16 października 2016 r., tatą Mateusza (5 l.) i Bartusia (3 l.), rozmawia Monika Zając.

 

Monika Zając: Małżeństwem z Kasią byliście 6 lat…

Maciej Pietrzak: Poznaliśmy się w maju 2009 r., a we wrześniu 2010 r. odbył się nasz ślub. Lubiliśmy ze sobą rozmawiać. Obydwoje mieliśmy silne fundamenty wiary, wiedzieliśmy, jak ważna jest przysięga małżeńska, że to zobowiązanie na całe życie, i… chcieliśmy mieć dużo dzieci.

 

Kiedy dowiedzieliście się o chorobie nowotworowej Kasi?

Pod koniec drugiej ciąży Kasia odkryła „coś” w piersi. Dostała diagnozę, gdy Bartuś miał 3 miesiące. Musiała odstawić go od piersi. To był dla niej ogromny ból.

 

Pierwsza myśl, reakcja na wieść o chorobie…

Nie myślałem o tym, aby się poddać, uciec od problemu. Pragnąłem być wsparciem dla Kasi. To jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyło, a jeszcze bardziej nas do Pana Boga. Nasze pierwsze myśli nie kierowały się ku lekarzom, ale ku Słowu Bożemu.

 

Zawsze staraliście się być blisko Boga, również w czasie choroby Kasi? 

Z perspektywy czasu oceniam to tak. Wcześniej moja wiara była „sucha”, „miałka”, trochę niedojrzała, płytka i taka „standardowa”, niczym niewyróżniająca się. Owszem, byłem praktykującym katolikiem, z kręgosłupem moralnym, ale można powiedzieć, że było to danie podane bez przypraw, czegoś tu brakowało… Kiedy żona zachorowała, oczywiście skierowaliśmy się ku Panu Bogu, ku Słowu Bożemu, uczestniczyliśmy w Mszach świętych o uzdrowienie. Ale pojawiło się też we mnie wiele „nalotów”, wiele spraw, których nie potrafiłem sobie poukładać, wyjaśnić…  Zacząłem szukać odpowiedzi na różne pytania w kontekście choroby Kasi i Pan Bóg zaczął niejako podsyłać mi różne materiały dotyczące tych tematów, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić.

 

Jaki był najtrudniejszy moment?

Kiedy żona rozpoczęła chemioterapię i wyglądało na to, że to zaczyna pomagać, a rak się zmniejsza… Ale w którymś momencie to przestało działać i została podjęta decyzja o operacji usunięcia piersi. Po zabiegu myśleliśmy, że w końcu będziemy mogli udać się do domu i odpocząć, zakończyć temat leczenia. Niestety, kilku specjalistów uważało, że pierwszy etap chemii nie został zakończony, że rak może się zacząć z powrotem rozwijać mimo początkowych sukcesów. Żona miała wykonane różne badania i okazało się, że nie ma żadnego przerzutu, żadnego nawrotu choroby. Lekarze nalegali jednak, aby kontynuowała chemioterapię, w dodatku półroczną. To był bardzo trudny moment. W końcu zdecydowaliśmy się, ale niestety, w drugim cyklu chemicznym pojawił się pierwszy przerzut, co zapoczątkowało później lawinę. Po ludzku wiedzieliśmy, że mamy tylko kilka procent szans…

 

Przeżywał Pan bunt przeciwko Bogu?

Miałem taki moment po modlitwie podczas spotkania „Jezus na stadionie”. Bardzo prosiłem o uzdrowienie Kasi i byłem bardzo rozgoryczony, gdy okazało się, że choroba postępuje. Powiedziałem nawet Bogu, że skoro tak, to ja nie chcę mieć z Nim nic wspólnego. Następnego dnia musieliśmy się pojawić na oddziale onkologii i podjąć leczenie, choroba rozwijała się i była bardzo dynamiczna… Było ciężko! Z perspektywy czasu widzę, że musiałem sięgnąć tego dna, by wygrzebać wszystko, co najgorsze we mnie, aby Bóg mógł wyczyścić te bukłaki do samego dna…

 

Kiedy po ludzku wydawało się, że przegrywacie z chorobą, zaczęliście się przygotowywać na moment odejścia Kasi?

Mieliśmy dwa momenty, kiedy Kasia umierała. Przełom maja i czerwca 2016 r., kiedy jej stan pogorszył się, musiała dużo leżeć, nie była w stanie samodzielnie chodzić, dużą trudnością była już sama podróż do szpitala, na miejscu już na wózku inwalidzkim… Ja sam temat jej odejścia bardzo odpychałem od siebie. Byłem tak mocno zajęty tym, aby znaleźć sposób na jej uleczenie, że nie dopuszczałem myśli, że to może się nie udać. W czerwcu stał się dla nas mały cud, ponieważ zmieniliśmy lekarza prowadzącego. Zaproponował leczenie, które zaczęło przynosić oczekiwane efekty. Rak zaczął maleć, Kasia wstała, odzyskała energię, zaczęliśmy wracać do normalności. To był niezwykły czas około dwóch miesięcy. Wszystko wyglądało tak, jakbyśmy wygrali, złapali byka za rogi.

 

A jednak Kasia, choć wierzyła w uzdrowienie, wiedziała, że może się nie udać…

Tak, myślała o swojej śmierci, o tym, co będzie, jak odejdzie. Przez wiele miesięcy w miarę możliwości siedziała przy komputerze i nagrywała krótkie filmiki dla dzieci i dla mnie z różnych okazji, takich jak urodziny czy imieniny. Nawet szła dalej i nagrała filmy z życzeniami, jeśli któryś z chłopców zostanie w przyszłości kapłanem lub będzie miał ślub. Oczywiście mieliśmy nadzieję, że to nie będzie potrzebne, że kiedyś będziemy razem to oglądać i nawet śmiać się z tego… Okazało się, że jednak będzie potrzebne…

 

Kasia nadal jest obecna w Waszym życiu?

Kasia była wyjątkową osobą i mam nadzieję, że dziś w niebie jest świętą. Choć miała swoje słabości i upadki, czułem, że uczestniczyłem w odejściu do nieba osoby świętej. Na ścianach są jej radosne fotografie. Bardzo chcę, aby chłopcy wiedzieli, kim była ich mama.

 

Chłopcy pytają, gdzie jest mama?

Są na tyle mali, że chyba do końca jeszcze tego nie rozumieją, zwłaszcza młodszy Bartuś. Mateusz ma natomiast taką wizję, jaką przekazała mu Kasia, że mama idzie do Pana Jezusa i tam będzie na niego czekać, ale że on jeszcze nie może tam iść, że Pan Jezus zadecyduje, kiedy się spotkają. Myślę, że on jest jeszcze przekonany, że mama jest gdzieś tu, na ziemi, ale na tyle daleko, że jeszcze nie możemy do niej pojechać…

 

Rozmawialiście z żoną o Pana ponownym wstąpieniu w związek małżeński?

Kiedy Kasia żyła, nie myślałem o tym, ale ona tak. Wręcz namawiała mnie, abym poszukał kogoś, gdy jej zabraknie. Ale ja nigdy nawet nie chciałem o tym myśleć czy rozmawiać. Do końca chciałem wierzyć, że wszystko będzie dobrze, aby wiedziała, że ma we mnie oparcie. Dziś staram się już patrzeć do przodu. Kasia przygotowywała już Mateusza do tego, że ona odejdzie, ale przyjdzie nowa mama, która też będzie taka dobra i będzie bardzo ich kochała. To poszukiwanie nie jest łatwe, bo jestem w pakiecie „1+2”. Moje życie jest ugruntowane, trzeba by chcieć do niego dołączyć. W naszym domu jest dużo radości, nie rozpamiętujemy cały czas tragedii, która nas spotkała…

 

Ból i strata, po ludzku są ogromne…

… ale Bóg widzi więcej. I gdy spojrzymy na tę historię z szerszej perspektywy, to nagle okazuje się, że świadectwa Kasi, jej przechodzenie przez chorobę, rozmowy z różnymi ludźmi dowodzą, że Bóg ze zła jej choroby i śmierci wyprowadził dobro. Bez tej choroby nie byłoby naszej przemiany duchowej, zbliżenia się do Boga. A jeśli śmierć Kasi sprawiła, że choć jedna osoba nawróciła się do Boga, to było warto, to miało to większe znaczenie niż moja radość z jej obecności tu ze mną…

 

 

Zamiast zakończenia:

Ostatni post na Facebooku z datą 1 października 2017 r.

Kochani, nastał październik. To wyjątkowy miesiąc w Kościele, miesiąc różańca świętego. Z pozoru trudnej modlitwy, ale jakże przynoszącej owoce. Modlitwy, która towarzyszyła Kasi. (…)

Rok temu, 16 października Kasia zmarła. Tyle czasu minęło, a ja nadal dostrzegam, jak to był wyjątkowy okres. Jeszcze dobitniej Bóg daje mi znać, jak bardzo jej modlitwa dała owoc. Wystarczy, że przypomnę sobie jej ostatnie dni i to, co się działo, żeby zdać sobie sprawę, jak wtedy blisko nas był Bóg.

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK