Wywiady
nr 2 (140) luty 2019

Nie zamieniłabym macierzyństwa na żadne nagrody, sukcesy ani pieniądze.

 
Przemysław Radzyński

Mój sens życia ma dwie nóżki

O wymarzonym scenariuszu dla swojej rodziny i najtrudniejszej, a zarazem najpiękniejszej życiowej roli, czyli macierzyństwie, opowiada Sylwia Oksiuta-Warmus, aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, lalkarz, scenarzysta, reżyser, pedagog, arteterapeuta i działaczka społeczna.

 

Jakie są Twoje pierwsze skojarzenia z domem rodzinnym?

SYLWIA OKSIUTA-WARMUS: Pierwsze skojarzenia to spokój, życie blisko natury i blisko Boga. Wychowałam się na wsi na Podlasiu, gdzie do dziś przenikają się kultury i żyją z sobą w zgodzie – katolicy, prawosławni, muzułmanie. Wiara w Boga była czymś naturalnym. To było jak oddychanie. Kiedy dziś nie uda mi się być na Mszy Świętej czy nabożeństwie, na którym planowałam być, odwołuję się do mojego sumienia, które korzenie ma właśnie w dzieciństwie. Nasza religijność była bardzo organiczna. Życie było harmonijne, miało swój Boski plan.

 

Za czym tęsknisz?

Za Podlasiem, które pamiętam – za obiadami; tęsknię też za grzybobraniami, za sianokosami w wakacje u babci, za wychodzeniem na jagody, zbieraniem pokrzyw. Myślę, że tęsknię za Bożym porządkiem. Teraz wszyscy pędzimy, coraz rzadziej się spotykamy, a wiele spraw załatwiamy przez telefon czy Internet…

 

Skąd w tym błogim porządku pomysł na szaleństwo, którym jest teatr?

Już jako małe dziecko występowałam w jasełkach czy na szkolnych akademiach. Później chodziłam na kółka teatralne. Nad tą harmonią, o której mówiłam, górę chyba wziął mój sceniczny temperament. Poza tym wbrew pozorom jestem osobą nieśmiałą i może teatr stał się wentylem dla mojego charakteru?

 

Jakie miałaś wyobrażenia o pracy aktora?

Totalnie idealistyczne: że moja praca będzie bardzo ważna, że będę pomagać ludziom – wzruszać ich albo rozśmieszać; że swoją pracą i zaangażowaniem będę zmieniać świat.

 

Jak to się zweryfikowało?

Po studiach zobaczyłam, jak trudne decyzje trzeba podejmować, jeśli chce się trzymać swoich wartości. Miałam kilka intratnych propozycji, za którymi mogłyby pójść konkretne pieniądze czy propozycje medialne, ale odmawiałam, bo nie szły po drodze z moimi wartościami. Mam świadomość, że gdybym się zgodziła, to może dzisiaj moje życie wyglądałoby inaczej pod kątem szeroko rozumianego sukcesu zawodowego, popularności, rozpoznawalności. Ale nie żałuję. Wiem, że życie jest wypadkową naszych wyborów. Aktorstwo to nie są tylko ideały i chęć dawania siebie poprzez odgrywanie różnych postaci czy sytuacji. Media tak się rozwinęły i strywializowały, że dziś aktorem może być praktycznie każdy. Jak otworzy się YouTube, to widać, że każdy może być celebrytą. Trochę mi przykro, że to wszystko tak się zmienia, i zastanawiam się, w którą stronę to pójdzie, dlatego chyba też robię jeszcze te wszystkie rzeczy poza pracą… Nie do końca odnajduję się w tym wyścigu szczurów.

 

Ale w teatrze nadal czujesz misję?

Gdybym nie miała poczucia misji, zostawiłabym teatr. Odwiedzając dom małego dziecka, spotkałam dziewczynkę, która była wykorzystywana seksualnie. Na podstawie jej historii napisałam scenariusz „Skazana” i grałam go. Przyszła kiedyś pani, która coś takiego przeżyła, i podziękowała mi, że staję w obronie dzieci, które niemo krzyczą. Innym razem w hospicjum spotkałam panią Zosię i w czasie rozmowy pytam, co wpłynęło na jej życie. A ona mówi, że była kiedyś w teatrze i widziała aktorkę, która grała dziewczynę wykorzystywaną seksualnie. Po spektaklu zaczęła baczniej przyglądać się swojemu otoczeniu i dostrzegała to, czego nie widzieli inni. Okazało się, że ona była właśnie na moim monodramie. Jak w tym zawodzie nie widzieć misji? Oczywiście dostrzegam też jego trudne elementy, na które się nie godzę, dlatego staram się znaleźć dla siebie alternatywę i most, który pozwala mi iść drogą, którą sobie wyznaczyłam.

 

Wspomniałaś m.in. dom małego dziecka czy hospicjum. W grudniu otworzyłaś w Częstochowie Centrum Arteterapii Arte-Warte, w którym zajęcia są adresowane do dzieci z dysfunkcjami kontaktowymi i ich rodziców.

To jest most, który łączy moje serce ze światem. Myślę, że większość z nas ma pragnienie, żeby świat był trochę lepszy. Ale to nie jest czysto altruistyczne, bo ja z tego czerpię dużo radości – mówię na to „akumulator” albo „bumerang”.

 

Co daje tę radość? Widzisz efekty swojej działalności?

Dam przykład. Przygotowywałam spektakl z bezdomnymi, którzy byli pod opieką Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy Agape w Częstochowie. Dwa lata temu w grudniu była premiera. Półtora roku później jechałam taksówką w Warszawie. Wiózł mnie jeden z tych panów. Wspominaliśmy ten czas – zagranie w spektaklu było dla tego pana ważne. Występ był dla niego formą docenienia, bo człowiek, który trafił na ulicę, traci poczucie własnej wartości. Nie chodzi o to, że ja pomogłam mu się usamodzielnić, bo to zasługa placówki, w której przebywał, ale wierzę, że mam w tym morzu małą kropelkę. Kiedy doświadczasz takich spotkań, to widzisz w swojej pracy sens, prawda?

 

Zapytam o inny sens w Twoim życiu, bo tak nazwałaś swoją córkę: „sens na dwóch nóżkach”. Jeszcze zanim urodziła się Sara, pytana o to, jaka jest Twoja wymarzona rola, odpowiadałaś: „być mamą”. „Grasz” tę rolę od dwóch lat.

To jest najtrudniejsza rola, która właściwie nigdy się nie kończy – mamą jest się przecież do końca życia. Chyba każda mama się zgodzi, że ma się podskórny lęk o dziecko – nie chodzi o choroby czy zagrożenie życia, ale o to, czy nie popełnia się jakichś błędów, czy wybory, których dokonuję, jej nie zaszkodzą.

 

Bycie aktorką trudno pogodzić z macierzyństwem?

Tak, bo to często praca na walizkach. Nieregularność tej pracy jest niezdrowa dla rodziny. Ale jestem wdzięczna mężowi, że staje na wysokości zadania. Jest trudniej, niż było, ale na pewno piękniej. Nie zamieniłabym macierzyństwa na żadne nagrody, sukcesy ani pieniądze.

 

Na czym polega ta trudność?

Przedtem robiłam ze swoim czasem, co chciałam, a teraz nawet wchodząc do sklepu po ubranie dla siebie, wychodzę z ubrankami dla dziecka. Po prostu myślenie się przestawiło. Jest dziecko, więc teraz ono jest najważniejsze, nie ja. Myślę, że macierzyństwo jest lekarstwem na egoizm.

 

Jaki jest wymarzony scenariusz dla Twojej rodziny?

Żebyśmy byli ze sobą, a jednocześnie, żeby każde z nas było spełnione. Żeby każdy czuł, że żyje w zgodzie z własnym sumieniem, nie gwałci swojej moralności, a w jego życiu realizuje się Boży plan. Bardzo bym chciała, żeby to był prawdziwy i uczciwy scenariusz, który prowadzi do świętości. Chciałabym, żeby moja córka była kiedyś dobrym, spełnionym, szczęśliwym człowiekiem. Żebyśmy tworzyli rodzinę, która jest szczęśliwa, że siebie po prostu ma; łącznie z czasem i zrozumieniem. „Szczęśliwa rodzina” – tak bym nazwała ten scenariusz.

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK