Wychowanie
nr.5 (155) maj 2020

Czy Maryja też tak miała? Czy przyglądała się Jezusowi, kiedy spał, wsłuchując się w Jego oddech, wyciszając dzięki temu własne myśli? Czy myjąc Go, karmiąc, ubierając, patrząc, jak rośnie, próbowała poznać Boży plan na Jego życie? 

Aneta Wardawy

Maryja też tak miała?

Nigdy nie pytaj mnie o to, jak sobie radzę, kiedy jestem w ferworze dnia codziennego. Nie pytaj, bo pogryzę. Są dni, przez które płynę jak rozbitek na słonecznej tratwie w kierunku wyspy szczęśliwości, niesiona prądem. Jednak większość z nich to otwarte pole bitwy. To jak pytanie żołnierza uchylającego się przed kulami świszczącymi dookoła głowy: „Hej! Jak ci mija dzień? Miło ci się tak śmiga w tych okopach? Ale ta była blisko! Uaaa, ale super!”.

Albo to przerażone spojrzenie kasjerki liczące łebki dookoła mojej talii, kiedy podchodzimy rodziną do kasy w sklepie, i komentarz: „To wszystkie pani? Współczuję”. „Nie tylko moje, również i męża” – odpowiadam. „A co do współczucia… Nie ma co współczuć, może mi pani co najwyżej pozazdrościć” – puentuję i odchodzę z pełnym koszykiem, uśmiechem na ustach i moją bandą.

 

To moje buty

Każdego dnia zdobywam własne szczyty. Odkrywam w sobie granice, o których nie miałam pojęcia, i… przekraczam je. Właśnie dzięki nim. To moja droga i moje wyzwanie. To moje powołanie.

Nie dziw się, że ktoś chce. Ja też się kiedyś dziwiłam, że ktoś może nie chcieć większej liczby dzieci albo nie chcieć ich wcale. Nie „nie móc” – nie chcieć. Nie rozumiałam. Dziś już wiem. To chyba przychodzi z czasem i życiowym doświadczeniem. Każdy dostał powołanie skrojone na własną miarę. Taki genialny Boży plan dla człowieka. Niby uniwersalny, a jednak idealnie dopasowany. Nie każdy musi iść w kierunku, który wybrał ktoś inny. Nie każdy powinien. Wielu by nie podołało, są tacy, którzy nie mają odwagi, ale i tacy, którzy po prostu wolą przecierać własne szlaki. I to jest dobre! Bo masz swoje zadanie do wypełnienia. Moje buty nie będą na ciebie pasować, bo przy stworzeniu świata Bóg przeznaczył je dla mnie i tylko dla mnie. Przyjęłam je, założyłam i jest mi w nich wygodnie, choć czasem zastanawiam się, co ja wyprawiam w tych wojskowych, ciężkich kamaszach. A może w prostych, lekkich sandałkach byłoby wygodniej? Eleganckimi szpilkami też bym czasem nie pogardziła. Ale mam te, które mam. Te wybrałam i są moje, ulubione. Ty masz swoje, odpowiednio dopasowane, w których już idziesz albo do których się właśnie przymierzasz.

 

Z perspektywy zbawienia

Zapytaj mnie o to, jak jest, kiedy jestem akurat sama i mogę spojrzeć na wszystko z pewnej perspektywy. Wtedy nie jestem żołnierzem zwiniętym w kłębek na polu bitwy, na którym dookoła świszczą kule i wybuchają granaty. Stoję z boku i widzę, że to ma sens. Nie zauważam kolejnej pieluchy do zmiany, następnego cyklu ospy w domu, wielkiej dziury w spodniach do zszycia i sześciu ciągle głodnych pyszczków do nakarmienia. Widzę moją pracę i wysiłek z perspektywy zbawienia. Patrzę przez Boże okulary i dostrzegam wagę każdej mojej decyzji, każdego trudu, który podejmuję, w odniesieniu do wieczności. Wtedy wszystko ma sens, a ja biorę w płuca wielki oddech tej nadziei i z powrotem ruszam na moje pole bitwy, by nastawiać kolejne pranie, łagodzić spory czy poświęcić kolejne godziny życia na kaligrafowanie literek z naszą pierwszoklasistką.

Walka toczy się dalej. Wojna trwa. Jest wariacko, wesoło, spontanicznie i głośno (bardzo głośno!). Czasem nerwowo i ciężko. Każdy dzień przynosi zaskakujące i nieprzewidywalne wyzwania. Ale jest też świadomość, takie przejmujące poczucie, że tu chodzi nie tylko o mnie. Nie tylko o przetrwanie, lecz przede wszystkim o wytrwanie. Nie tylko o przetrwanie dnia, ale o wytrwanie w dobrym. Ta walka toczy się o dusze. Moją i tych, którzy zostali mi powierzeni – mojego męża i naszych dzieci. Odpowiedzialność przytłacza. Ale to ja, wojowniczka, kiedy opadam z sił, pędzę zaczerpnąć ich u Źródła. Eucharystia daje Moc. I to nie pusty slogan. A Słowo pokazuje kierunek i nadaje sens. Sama nie mogę nic, ale z Nim mogę wszystko.

Czasem tylko, kiedy brakuje sił albo pomysłu na przetrzymanie dnia, zamykam oczy, składam ręce i na jednym wydechu szepcę: „Boże, bądź z nimi tam, gdzie jestem i gdzie mnie nie ma. Czuwaj wtedy, kiedy ja opuszczam gardę. Wzmacniaj moje ręce, kiedy opadam z sił, i serce, kiedy ogarnia mnie bezradność. Niech Twój Duch zwiewa te moje «pisklaki» zawsze na Twoje drogi, nawet kiedy się zawieruszą”.

 

Co z nimi będzie?

Walczę każdego dnia, nie znając wyniku tej bitwy. Czasem patrzę na nie i myślę, jak wielki i wspaniały jest Bóg, który tworzy takie Cuda. Moje serce rozpływa się w słodyczy, pierś puchnie z dumy, a oczy zachodzą łzami. Innym razem przyglądam się z obawą, nie rozumiejąc ich zachowań, i z matczynym lękiem w sercu myślę o przyszłości. Co z nimi będzie? I przychodzi myśl... Czy Maryja też tak miała? Czy przyglądała się Jezusowi, kiedy spał, wsłuchując się w Jego oddech, wyciszając dzięki temu własne myśli? Czy myjąc Go, karmiąc, ubierając, patrząc, jak rośnie, próbowała poznać Boży plan na Jego życie? Zrozumieć? Nieistotne. Wytrwała.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK