Wychowanie
nr 11 (137) listopad 2018

Widzisz, rodzina działa tak, że nie zawsze robisz to, co lubisz i chcesz. Wręcz przeciwnie, często robisz to, czego nie znosisz, ale co trzeba zrobić. Dla dobra wszystkich.

Aneta Wardawy

Te buty należą do rodziny

 

Pędząc przez przedpokój do płaczącego najmłodszego, potykam się o górę dziecięcych butów usypanych po powrocie z dworu. Nie ma czasu, wzywam pomoc: „Dom, pozbieraj, proszę, buty w przedpokoju”. „Cooo?! Ja? Nie mam zamiaru! To nie moje! Dlaczego ja mam to robić?” – słyszę. Nie odpuszczam: „Z tego samego powodu, z którego ktoś inny musiałby to zrobić. To praca, która musi być wykonana. To buty należące do naszej rodziny”. „Nie chcę i nie będę” – Dominik nie daje za wygraną.

 

Działamy jak firma

„Widzisz, rodzina działa tak, że nie zawsze robisz to, co lubisz i chcesz. Wręcz przeciwnie, często robisz to, czego nie znosisz, ale co trzeba zrobić. Dla dobra wszystkich. Ja np. nie lubię prać twoich brudnych ubrań, a robię to. Kiedy byłeś mały, zmiana pieluch i wycieranie nosa też nie należały do moich ulubionych zajęć. Ale trzeba było to zrobić, i już. Tak działa rodzina: pomagamy sobie, dbamy o siebie nawzajem” – tłumaczę. „Ale to coś innego” – syn traci rezon.

Myślę, że temat w tej chwili wyczerpany, bo Dominik schyla się po buty i zaczyna ustawiać je na półce. Jestem jednak pewna, że ta rozmowa powróci. I wraca. Bo kto z nas lubi robić coś za drugiego? Bezinteresownie?

Szóstka dzieci to nie przelewki. Już przy czwartym zrozumiałam, że rodzina działa trochę jak firma. Potrzeba wzajemnej współpracy i mądrego rozdzielania obowiązków. Zasada odpowiedzialności za innych, kiedyś oczywista, dziś wygaszona przez współczesną kulturę, stoi w opozycji do promowanego modelu wychowania. Ten skupia się na czymś odmiennym: trosce o własne interesy. To bardzo utrudnia zauważenie potrzeb innych, bo jesteśmy zbyt zajęci obwieszczaniem światu własnych i domaganiu się ich spełnienia.

 

Samo nic się nie zrobi

Dla osoby dorosłej sprawa jest prostsza. W większości przypadków potrafimy wyjść poza swój egoizm i racjonalnie zmobilizować się do wykonania pewnych czynności. Tak naprawdę rzadko jest to gest spontaniczny. Jesteśmy odpowiedzialni za dom, rodzinę, projekt w pracy. Samo nic się nie zrobi. Każde działanie wymaga mobilizacji i wysiłku, a człowiek jako istota społeczna żyje w grupie. Pierwszą taką grupą, która leży u podstaw wszystkich, jest właśnie rodzina, a środowiskiem dom. To tu dziecko uczy się współdziałać z resztą rodziny dla ogólnego dobrostanu. Uczy się. Mówiąc wprost: to szkoła służby i poświęcenia na rzecz drugiego. Nie jest to coś wrodzonego, ale wymaga właśnie szkolenia, uważności i praktyki.

Odkąd uświadomiliśmy sobie z mężem wagę odpowiedzialności, jaka spoczywa na naszych barkach, i nazwaliśmy cechy, które chcielibyśmy widzieć u naszych dzieci, kiedy opuszczą dom rodzinny, zaczęliśmy przykładać szczególną wagę do wdrażania ich w życie. Zależy nam przede wszystkim na promowaniu tych, które sprzyjają budowaniu w rodzinie relacji bliskości i wzajemnego zaufania.

 

Przykład jest najważniejszy

Pokazujemy i tłumaczymy dzieciom, że wszyscy odpowiadamy za siebie nawzajem i za dobre funkcjonowanie rodziny i domu. Starsze pomagają nam w ubieraniu maluchów przed wyjściem z domu, a po powrocie w myciu im rąk. Dbają, żeby wszystko zjadły, i mimo radosnej zabawy na spacerach są czujne w stosunku do rodzeństwa. Niedawno nasz rezolutny czterolatek, widząc, że jego dwuletni brat przewraca się, potykając się o własne nogi, za każdym razem zatrzymywał się w zabawie i czekał z wyciągniętą ręką, pomagając młodemu wstać z ziemi. Moje serce matki zabiło szczególnie mocno, gdy upadek okazał się wyjątkowo niefortunny i nasz rozpłakany malec, zamiast biec do mnie, rzucił się w ramiona brata, który stał obok. To kolejna cecha, którą wzięliśmy sobie z mężem do serca: zasada niesienia sobie pomocy. Nie jest to łatwe ani tym bardziej nie przychodzi samo, ale praca z dzieckiem wyrabia nawyk. W efekcie jego „radar” zaczyna wyłapywać potrzebę drugiego i z czasem taki początkowo trudny do zrobienia krok stanie się naturalny. Nawyk ten warto zaszczepić jak najwcześniej, i to najlepiej przez własny przykład. Szczere „jak mogę ci pomóc?” wypowiedziane z uśmiechem. Tu liczy się nie tylko pytanie, ale i forma jego zadania – nie musisz chcieć tego robić, ale skrzywiona czy zrezygnowana mina sprawi, że drugiej stronie będzie trudno przyjąć taką wymuszoną pomoc. Tymczasem dzieci słuchają słów, ale zapamiętują przykłady! Do dziś pamiętam zaskoczoną minę najstarszego syna, gdy niosąc miskę z mokrym praniem, zauważył, że poderwałam się i idąc za nim, zbieram rzeczy, które powypadały na podłogę. Zapytał: „Co robisz, mamo?”, odpowiedziałam z uśmiechem: „Jak to: co? Pomagam ci!”. Widziałam, jak się rozpromienił. Wspólne rozwieszanie prania stało się okazją do miłego spędzenia czasu razem. Tym prostym gestem sprawiłam, że syn na własnej skórze doświadczył miłego uczucia troski. Takie sytuacje dają poczucie, że można na siebie liczyć, budują wzajemne zaufanie i scalają więzi.

 

Inwestycja w przyszłość

I o to właśnie chodzi: aby nasze dzieci wiedziały, że mogą na sobie i na nas polegać. Chcemy nauczyć je współpracy i czujności na potrzeby drugiego człowieka. Te umiejętności wzbogacą je same, ale i pomogą im w budowaniu rodzin, relacji z otoczeniem, owocnej pracy zawodowej. Odpowiedzialność za innych, pomoc drugiemu w potrzebie jest obowiązkiem wobec drugiego człowieka. To wartości ponadczasowe i niestety, zanikające. Jako że nie jest to naturalny odruch człowieka, powinniśmy wpajać je dzieciom od najmłodszych lat poprzez napomnienia, przykład, ale przede wszystkim doświadczenie tej życzliwości, dobroci i bliskości, jakie płyną z wzajemnej troski. Rodzina jest najlepszym środowiskiem do wzrostu takich cnót, ponieważ w cieple domowego ogniska, okraszeni miłością, wyrastają piękni, silni i empatyczni ludzie.

Aneta Wardawy

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK