Wychowanie
nr 6 (168) Czerwiec 2021

Dosłownie zaniósł mnie przed Jezusa. Jak mogłam być tak blisko i nie wejść?

Wracając, długo siedzieliśmy w samochodzie pod domem. Wyjaśnione, przebaczone, uzdrowione. Z Jezusem i czystym sercem łatwiej wyjść do siebie nawzajem.

Aneta Wardawy

Kanał La Monsz

 „Ja nie wiem, co z nim będzie – zaczęła. – Nie modli się, nie chodzi do kościoła, słabo to widzę… Pewnie dlatego jest taki niedobry i nerwowy. Ja nie wiem, on to chyba prosto do piekła pójdzie”. Tymi słowami zaczęła swoją opowieść o „za­gubionym duchowo” mężu. Zatroskana żona, przyglądająca się duchowej erozji tego, któremu ślubowała.

 

NIE OSĄDZAJ

„Jakie to szczęście, że to nie ty będziesz o tym decydować, tylko Pan Bóg. Może On da mu szansę. A tak na poważnie, to nie wiesz, w jakim stanie jest jego dusza, nie wiesz, jaka jest jego relacja z Bogiem” – powiedziałam. Dodałam: „Nie osądzaj tej relacji na podstawie swojej subiektywnej oceny, a już absolutnie nie wydawaj wyro­ków, bo oceną zabijasz drugiego człowieka. Zabijasz swojego męża, kogoś najbliższego ci na świecie”. Ucichła. Chyba nie takiej re­akcji się spodziewała, a może trafiło prosto do serca? Nasza rozmowa trwała jeszcze długo, ale była już inna, mniej oskarżyciel­ska, bardziej troskliwa. Przywołałam frag­ment Ewangelii mówiący o przyjaciołach, którzy przynieśli paralityka do Jezusa (Łk 5, 17-26) i nie mogąc dostać się do Niego, spuścili mężczyznę przez otwór w dachu wprost przed Boskie oblicze. Oni znaleźli sposób, choć chory nie zrobił nic. Nie mógł. Leżał bez ruchu, ale był dla nich tak cenny, tak drogi, że nie poddali się i walczyli za niego, wierząc, że Jezus mu pomoże. Na pewno kosztowało ich to dużo wysiłku, może nawet i krytyki tych, którzy stali w „tradycyjnej” kolejce do Pana. Oni nie stwierdzili: „Nie da się, nie damy rady, już po nim”. Znaleźli sposób i uratowali go. Nawet nie jego wiarą, a swoją. Chyba rozumiała.

 

TAJEMNICZE KRATKI

W naszej rodzinie do sprzątania duszy podchodzimy poważnie. Zaniedbanie w tej kwestii grozi większą liczbą wybu­chów, awantur i cichych godzin (spraw­dzone wielokrotnie, nie polecam). Nie do wytrzymania, zwłaszcza kiedy atmosfera robi się tak gęsta, że można ją kroić nożem, a nie ma gdzie się ukryć, bo ludzi w domu „tłum”. Jeden konflikt rodzi drugi, złość i wzajemne animozje toczą się jak śniego­wa kula, którą coraz trudniej zatrzymać.  Zostawienie jej samej sobie prowadzi do nieuchronnej katastrofy.

Z dzieciństwa pamiętam spowiedź jako przykry „obowiązek”. Było to dla mnie za­wsze trudne doświadczenie pełne upoko­rzenia i choć ciężar moich grzechów był współmierny do mojego młodego wieku, unikałam konfesjonału, jak mogłam. Nie rozumiałam, nie wiedziałam, a „świąteczna” częstotliwość tylko wydłużała moją drogę do tajemniczej kratki.

Zmieniło się to dopiero w okolicach bierzmowania, kiedy „poczułam” po raz pierwszy prawdziwe obmycie duszy po sa­kramencie pojednania. Nieporównywalne z niczym innym poczucie bliskości Boga, miłości i niesamowitej lekkości. Odchodząc od konfesjonału, nie mogłam przestać się uśmiechać, a moje oczy przepełniały łzy wzruszenia. Od tego momentu zrozumia­łam, czym naprawdę jest sakrament pokuty i pojednania. Jakby oczy mojej duszy nareszcie się otworzyły i zobaczyły, że ten przykry dotychczas „obowiązek” jest tak naprawdę darem i ogromną łaską daną nam z miłości.

 

OSMOZA I SPOWIEDŹ

Tak patrzę na spowiedź do dzisiaj i poza nielicznymi przerwami zaniedbania sta­ram się przystępować do niej tak często, jak tylko w mojej duszy i sercu zaczyna się pojawiać chaos. Kilka lat temu dołączył do mnie mąż. Teraz przystępujemy do sakra­mentów rodzinnie. Bardzo chciałam, żeby dzieci, widząc naszą częstą praktykę, prze­jęły ją przez osmozę i również traktowały czas żalu, skruchy i pojednania z Bogiem jako coś naturalnego, cennego i dobrego. Jako wartość, a nie powód do migania się i wstydu. I wydaje mi się, że tak się dzieje. One, ku naszej wielkiej rodzicielskiej ra­dości, nie mają problemu z podejściem do konfesjonału. Widząc działanie Jezusa w sercach naszej rodziny, traktują to jako coś normalnego. Czują te chwile, kiedy wszyscy wychodzimy z kościoła i spaja nas czysta Miłość. Te sekundy, minuty, godziny są bezcenne. Wtedy łączą nas nie tylko więzy krwi i wspólne nazwisko – łączy nas Jezus namacalnie obecny w naszych sercach. To czas łagodności i wzajemnego przebaczenia.

 

ZANIÓSŁ MNIE DO JEZUSA

Bywają jednak spowiedzi jak ta, pamięt­na wielkopostna. Wychodziliśmy z domu długo, za długo. Starcia zwłaszcza pomiędzy mną a mężem eskalowały do granic wytrzy­małości, doprowadzając do momentu, kiedy o mały włos nie zrezygnowałam. „Nigdzie nie idę – oznajmiłam. – Jestem tak wściekła na ciebie, że nie wyobrażam sobie teraz iść i rozmawiać z Jezusem w konfesjonale. Nie znoszę cię i nie żałuję rzeczy, które mówiłam. Dobrze, że nareszcie ktoś ci to powiedział. Mogę powtórzyć, żebyś dobrze zrozumiał, jeśli chcesz. Nie idę. Mam w duszy pogorze­lisko”. „Pójdziesz – powiedział. – W razie czego możesz powiedzieć tylko: «Ja to jestem przypadkiem trudnym, przepraszam, mam w duszy pogorzelisko, ale ten, co przyjdzie tu po mnie, proszę księdza, to prawdziwy Kanał La Monsz»”. Po czym wykorzystując salwę obezwładniającego mnie śmiechu, wsadził mnie do samochodu i zawiózł tuż pod drzwi świątyni. Dosłownie zaniósł mnie przed Jezusa. Jak mogłam być tak blisko i nie wejść?

Wracając, długo siedzieliśmy w samochodzie pod domem. Wyjaśnione, przebaczone, uzdrowione. Z Jezusem i czystym sercem łatwiej wyjść do siebie nawzajem.

Dzieci czekały w domu z niepokojem, nie wiedząc, czego spodziewać się po tajemniczym wyniesieniu mamy z domu przez tatę. Wyniesiona, wróciła już na własnych nogach pod ramię ze swym ślubnym, zabierając się do szykowania świątecznego nastroju w domu. Z poko­jem w sercu i ciszą w skołatanej wcze­śniej duszy.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK