Historia nieznana
nr 11 (77) LISTOPAD 2013

Formacja lisowczyków, zwanych straceńcami lub chorągwią elearską, to lekka jazda polska, przed którą w dobie wojny trzydziestoletniej drżały najmężniejsze serca Europy.

 

Lisowczycy cz.1 Wódz

Formacja lisowczyków, zwanych straceńcami lub chorągwią elearską, to lekka jazda polska, przed którą w dobie wojny trzydziestoletniej drżały najmężniejsze serca Europy. Ci żołnierze fortuny spod znaku szabli i łuku albo „diabły i krwawe psy” (Teufel und Bluthunde), jak ochrzcili ich Niemcy, wsławili się bezwzględnością oraz błyskawicznym przemieszczaniem się wynikającym ze sposobu jazdy, stosowaniem podstępów i forteli wojennych. Ci komandosi XVII wieku wprowadzili do światowej techniki wojskowej mnóstwo zwyczajów, o których dziś sądzimy, że są wynalazkiem wojny totalnej XX wieku. To oni pierwsi mieli zwyczaj zabijać każdego napotkanego przechodnia, żeby nie pozostawiać świadków przemarszu. Oni poruszali się komunikiem, tzn. bez taborów, aprowizację i uzbrojenie wioząc na koniach jucznych, a podczas jazdy przesiadali się w galopie w konia na konia, pokonując dziennie do 150 km. Oni jak dzisiejsi dżokeje używali malutkich siodeł i stali w strzemionach, pochylając się tylko nad koniem, aby maksymalnie mu ulżyć i do cna wykorzystać jego możliwości, a podczas walki zwiększając tym siłę zamachu szabli lub czekana (cios z przysiadu). Oni powodowali koniem, używając wzorem Tatarów tylko nóg, by w czasie najbardziej nawet skomplikowanych manewrów móc swobodnie używać refleksyjnego łuku o zasięgu 500-700 m i niewiarygodnej sile przebicia. Oni w końcu zasłynęli pierwszą odsieczą Wiednia, wyprawiając się karnie na Węgry i pokonując pod Humiennem prawie trzykrotnie liczebniejszą ciężką husarię Rakoczego. Zanim jednak usłyszał o nich świat, należy powiedzieć nieco o człowieku, od którego wszystko się zaczęło.

 

Gdy Mars harce zwodził zbrojny,

Pod czasem północnej wojny,

Był za Zygmunta trzeciego,

Króla, Pana dzisiejszego,

Mąż jeden serca wielkiego

Józef Lissowski miał imię,

Które po wszem świecie słynie.

 

Ten anonimowy utwór, pieśń na pamiątkę nieśmiertelną pułkownika KJM niezwyciężonego Aleksandra Józefa Lisowskiego stanowi świadectwo drogi, jaką przebył jego bohater. O młodości i pierwszym okresie życia przyszłego pułkownika wiadomo bardzo mało. Wywodził się z rodziny szlacheckiej pieczętującej się herbem Jeż. Rodowym gniazdem Lisowskich herbu Jeż (czy jak niekiedy pisano: Lissowskich) była wieś Lisewo w województwie chełmińskim. W XVI wieku dziad Aleksandra osiadł w Litwie, w województwie wileńskim, i tam związał się z potężnym rodem Kiszków, a ojciec naszego pułkownika towarzyszył wojewodzicowi witebskiemu Janowi Kiszce w jego wyprawie na studia do Francji, Hiszpanii i Włoch. To prawdopodobnie właśnie wówczas Jan Lisowski, jak jego protektor, porzucił wiarę przodków i przeszedł na protestantyzm. Dokładna data urodzin Aleksandra Józefa nie jest znana. Biografowie przypuszczają, że nastąpiło to około 1575 roku, choć być może nieco naszego bohatera postarzają. Wiadomo wszak z całą pewnością, że miał liczne rodzeństwo: trzy siostry i ośmiu braci. W młodości prawdopodobnie liznął nieco wiedzy w którejś z litewskich szkół. Ze względu na sytuację materialną rodziny Lisowski wybrał zawód żołnierza, mimo że oznaczało to opuszczenie Litwy. Ruszył więc na południowo-wschodnie rubieże Rzeczypospolitej, gdzie w chorągwiach kwarcianych nietrudno było znaleźć służbę ludziom wprawnie posługującym się szablą. Zaciągnął się w szeregi wojsk Jeremiasza Mohyły, hospodara sąsiadującej z Rzeczpospolitą Mołdawii. W 1599 roku nazwisko Aleksandra Józefa Lisowskiego pojawiło się w relacjach z wojen toczonych z Michałem Walecznym, hospodarem wołoskim. Po zwycięstwie Jana Zamoyskiego pod Teleczynem w 1600 roku Lisowski przeszedł pod dowództwo kanclerza, a następnie służył w oddziale starosty kamienieckiego Jana Potockiego. Po powrocie do kraju w tymże 1600 roku status materialny Lisowskiego poprawił się na tyle, że Lisowski zaciągnął się do chorągwi husarskiej Szczęsnego Niewiarowskiego i wraz z nią ruszył do Inflant. W 1604 roku z powodu niepłacenia żołdu (stan zadłużenia państwa wobec wojska był sytuacją normalną) większość wojska walczącego ze Szwedami w Inflantach odmówiła dalszego prowadzenia działań. „Pryncypałem ich Lisowski, człek bezbożny i buntownik. On tej konfederacji powodem, jego to i teraz fabryka, że się rozeszli” – pisał 10 grudnia hetman polny litewski Jan Karol Chodkiewicz. 

Popularność swą w wojsku przypłacił Lisowski wyrokiem banicji, a więc formalnego wykluczenia ze społeczeństwa szlacheckiego. Istniało co prawda niepisane prawo, że winę i karę zmazać można było na placu boju, a otrzymanie pozwolenia od króla lub hetmana na przebywanie w obozie nie nastręczało kłopotu, ale Lisowski obrał inną drogę. Porzucił konfederatów, którzy opuścili Inflanty, i prawie na rok słuch o nim zaginął. Na arenę dziejową wypłynął Lisowski dopiero w trakcie rokoszu Zebrzydowskiego, w służbie podczaszego litewskiego Janusza Radziwiłła, podobnie jak Lisowski szczerze nienawidzącego Chodkiewicza. Konflikt króla Zygmunta III Wazy ze społeczeństwem trwał niemal od jego wstąpienia na tron i mimo ugody zawartej jesienią 1606 roku doszło do zjazdu w Jędrzejowie i 23 czerwca 1607 roku w obozie pod Czerskiem panowie szlachta uchwalili detronizację Zygmunta III. Rozstrzygnięciem tej awantury było bratobójcze starcie 6 lipca 1607 roku pod Guzowem. Po przegranym przez rokoszan starciu Lisowski popędził w ślad za Januszem Radziwiłłem na Polesie, w okolice Klecka. Pobyt w otoczeniu Radziwiłła był krótkotrwały, co prawda bezpieczny, ale monotonny, a niespokojnego ducha Lisowskiego kusiły wieści zza granicy moskiewskiej.

Tu należy się na chwilę wstrzymać konie. W 1603 roku książę Adam Wiśniowiecki odkrył jakoby ostatniego, cudem ocalonego od śmierci syna Iwana IV Groźnego – Dymitra. Czy sam Wiśniowiecki uwierzył w tę historię czy nie, grunt że postanowił tę okazję wykorzystać. W marcu 1604 roku przedstawiono Dymitra Zygmuntowi III i ochrzczono go w wierze rzymskiej, a w obliczu królewskiej obietnicy pomocy w „powrocie” na tron moskiewski z Czernihowszczyzny ruszyła w głąb państwa moskiewskiego wyprawa. Jej marne z początku szanse powodzenia wzrosły niepomiernie po śmierci Borysa Godunowa 23 kwietnia 1605 roku, kiedy to lud ruski masowo zaczął przechodzić na stronę Dymitra kroczącego odtąd w zwycięskim pochodzie na Moskwę. Niespecjalnie długo jednak Dymitr był carem. W maju następnego roku niespodziewany przewrót pozbawił go i tronu, i życia. Tymczasem w 1607 roku w Starodubie pojawił się i zyskał poparcie polskiej szlachty drugi samozwaniec, jakoby znów cudownie ocalony ten sam Dymitr (wcale zresztą do pierwszego nie podobny).

W tym momencie właśnie do tej trwającej już od dłuższego czasu Dymitriady dołączył się Aleksander Józef Lisowski. Wiosną 1608 roku ruszył on do ziemi riazańskiej, by tam zdobyć poparcie dla „przyszłego cara”. Udało mu się pozyskać kozactwo i jego oddział dotąd niezbyt liczny (około 200 ludzi) zaczął szybko rosnąć w siłę i zyskiwać na znaczeniu. Przewaga uzbrojenia, szybkość działania i determinacja podległego Lisowskiemu oddziału spowodowała, że jego imię zaczęło być coraz częściej wymieniane z obawą i nienawiścią przez jednych, a podziwem i zazdrością przez drugich. Obok sukcesów w polu lisowczycy, jak ich zaczęto nazywać, zdobyli parę twierdz, w dalekich zagonach dotarli aż pod Astrachań i zatrzymały ich dopiero fale Morza Kaspijskiego. W roku 1609 „nowiny z Moskwy” określiły liczebność dowodzonych przez Lisowskiego oddziałów na 5000 ludzi. Pod względem narodowościowym tworzyły one istną mozaikę: obok Rosjan i Tatarów byli Kozacy oraz oczywiście Polacy i Litwini. Nieźle przemieszane były też pod względem społecznym – należała do nich szlachta, mieszczanie, chłopi i ludzie luźni, niemieszczący się w ramach ustalonego porządku. 

Jesienią 1610 roku Lisowski pod wpływem Lwa Sapiehy postanowił porzucić Dymitra i poddać się pod rozkazy Zygmunta III. Z powodu tej decyzji opuściła go znaczna liczba dotychczasowych podkomendnych. Ruszył w stronę Litwy i pod Smoleńskiem spotkał się z królem, prosząc o darowanie ciążącej wciąż na nim kary. Już w 1611 roku ku oburzeniu Chodkiewicza obradujący jesienią sejm uchwalił „zniesienie infamii z urodzonego Aleksandra Józefa Lisowskiego”, a sam pułkownik dostał list przypowiedni, który upoważniał go do zaciągu żołnierzy. Niebawem wytrawny zagończyk, wykonując polecenie króla, zaczął działać samodzielnie, dążąc do opanowania będącej w rękach Szwedów ziemi nowogrodzkiej. Od 1613 roku Lisowski zaangażował się w interwencję polską w Rosji. Broniąc Newla i Zawolszczyzny oraz Wielkich Łuków, niweczył zapędy przeciwnika nagłymi wypadami o charakterze partyzanckim. Tę podjazdową taktykę stosował później podczas „potopu” szwedzkiego jeden z jego wielkich zwolenników, jak on służący za młodu w lekkich formacjach konnych, niejaki Stefan Czarniecki herbu Łodzia. 30 sierpnia w sytuacji, gdy żadna ze stron nie miała ochoty kontynuować działań ofensywnych, Lisowski zawarł z nieprzyjacielem lokalny rozejm, a za swoje zasługi został zaproszony do Chodkiewicza, by „wspólnej zażyć kompanii”. Wydarzenia, w których uczestniczył od czasu rokoszu, spowodowały, że zapomniano mu dawne winy i stał się człowiekiem cenionym, zapraszanym przez hetmana wielkiego, a nawet króla. 

W tym właśnie czasie w głowie Lisowskiego zrodził się pomysł wyprawy w głąb Rosji. W liście przypowiednim nazwany zostaje pułkownikiem (stopnia takiego w wojsku Rzeczypospolitej autoramentu narodowego nie było), co oznaczało nominację na dowódcę samodzielnej grupy wojska, która miałaby działać w głębi państwa moskiewskiego. Ochotnicy spieszący na wezwanie wsławionego wodza nie wywodzili się z zamożnej szlachty. Obok najuboższej byli plebejusze, Kozacy i Moskwicini, a choć ich liczba nie szła w tysiące, to rosła z każdym dniem. Byli przekonani, że pod takim wodzem będą zwyciężać, a więc zgodnie z siedemnastowiecznymi poglądami zdobywać łupy bezpośrednio na walczącym przeciwniku i na ludności zamieszkującej we wrogim kraju. Wydarzenia roku 1615, a właściwie działania dowodzonych przez Lisowskiego oddziałów, dowiodły, że był on dostatecznie silną indywidualnością, by ten sprawny, ale niezbyt karny element przekształcić w niezwykle groźną formację wojskową. Na czele 530 ludzi, głównie Kozaków, ruszył pod Briańsk, na Siewierszczyznę, gdzie nadciągnęły mu z pomocą jeszcze dwie chorągwie polskie. Miał więc łącznie około 800 ludzi. Z tą siłą pokonał pod Karczewem kniazia Jurija Szachowskiego, który według podań prowadził 7000 ludzi (sic!). Gdy w sierpniu Lisowski zrezygnował z oblężenia miasta (nie miał bowiem piechoty i armat) i ruszył w głąb państwa moskiewskiego, dołączyły się do niego dalsze posiłki. Pod wrażeniem terrorystycznej działalności Lisowskiego, który szedł „wszędzie ziemię pustosząc”, wódz carski Dymitr Pożarski, zdążający właśnie pod Smoleńsk na czele 10000 ludzi, zmienił plany. Wykonując polecenie cara, ruszył, by zniszczyć uciążliwego wroga i „kraj osłonić”. Nic jednak z tej karnej ekspedycji nie wyszło, bo po trzech atakach na wojska Lisowskiego musiał Pożarski zrezygnować z dalszej walki, nie widząc szans na odniesienie sukcesu. Ostatecznie cofnął się, pozwalając Lisowskiemu zająć Peremyszl otwierający drogę w głąb państwa moskiewskiego. Pułkownik zdecydował się jak gdyby powtórzyć swój marsz sprzed lat, ruszając na północ aż pod Jezioro Białe. Szybkim marszem dotarł pod Rżew, skręcił na północny wschód, opanował Jarosławl, zmierzając, jak pisał, „ku morzu lodowatemu”, (zapewne Białemu). „Myśmy [...] Sybir, kędy sobol [...] bujno się rodzący wyśledzili – wspominał podkomendny Jarosz Kleczkowski – Białe Jezioro od niedźwiedzi mnóstwa tejże farby tak rzeczone oczymaśmy pominęli [...]. Na ostatek [...] nadciągnęliśmy, kędy dla pochopu i pędu wpadających rzek lód się druzgotać poczynał, i z bałwanami mieszać, jakoby góry z górami się potykały, który grzmot i zgrzyt lodów kruszących się słyszeliśmy z daleka na kilka mil”.

Nie surowość tamtejszego klimatu spowodowała jednak rezygnację Lisowskiego z dalszego marszu, a zdrada Ruśkiewicza, który „uciekł samoczwart z Moskiewką i z dwojgą chłopiąt i jako dobrze świadomy, że u nas strzelby, prochu i inszych rzeczy nie dostawało, objawił”. Zawracając, Lisowski kierował się na Suzdal. Dużym łukiem obszedł Moskwę i przez Tułę wrócił na Siewierszczyznę, a potem do Rzeczypospolitej. Mimo że szeregi wojska przerzedziły się z powodu trudów wyprawy, Lisowski chwalił się, że jako „wyszedł z ośmioma chorągwiami, z tymimem wrócił, pod którymi i teraz jest luda więcej 1000, między którymi [...] i Niemców ze 100 dobrych pachołków”. Na tych właśnie ludzi należy zwrócić większą uwagę, bo o ile poprzednio pułkownik zaciągnął ludzi doraźnie do konkretnego zadania, po czym związek z nimi na ogół przerywał, obecnie sytuacja miała się inaczej. Większość spośród uczestników wypadu na wschód wejdzie w skład zaciągu roku przyszłego, a po śmierci wodza stworzy niejako „kadrę” przechowującą tradycję przyszłych lisowczyków.

Wiosną 1616 roku ruszył Lisowski na sejm do Warszawy, gdzie czekało go gorące powitanie braci szlacheckiej. Życzliwie również patrzył na Lisowskiego i sam król Zygmunt III. W rezultacie Lisowski otrzymał 10000 zł nagrody i możliwość dalszego wysługiwania się królowi, a 16 lipca 1616 roku hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz wystawił list przypowiedni, w którym nakazywał „Aleksandrowi Józefowi Lisowskiemu pułkownikowi JKM [...] aby [...] ludzi, którzy z nim wespół z Moskwy wyszli zaciągnąwszy, tamże znowu powrócił...”, wyznaczył też im żołd w wysokości 10 zł. Lisowski wywiązał się sumiennie z nałożonego nań obowiązku. Na jego wezwanie ruszyli rotmistrze: Korsak, Plecki, Kopaczewski, Mrozowicki, Rogawski, Molencki, Świdnicki. Przyszło im jednak walczyć pod innym dowódcą, bowiem Lisowski zmarł nagle 11 października 1616 roku. Był to niespodziewany cios zarówno dla samych chorągwi cofających się w nieładzie do granic Litwy, jak i dla królewicza Władysława podejmującego właśnie próbę zyskania korony carskiej. Zebrane przez Lisowskiego chorągwie nie rozpadły się jednak po jego śmierci, a tworząca się legenda zmarłego zespoliła je i nadała im piętno odrębności. Rozpowszechniła się też od nazwiska wodza nazwa – lisowczycy – formacja i zjawisko społeczne, oddziały, przed którymi drżały najmężniejsze serca ówczesnej Europy, zwartej w śmiertelnym uścisku wojny trzydziestoletniej.

 

Bibliografia:

Henryk Wisner, Lisowczycy, Warszawa 1976

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK