Zwycięska walka o przeżycie
Jeżeli widzisz, że w twoim bloku, w twojej miejscowości ktoś cierpi z powodu braku pracy, nie zostawiaj go samego. Pomóż modlitwą, dobrym słowem, a jeśli możesz – pieniędzmi. Tak od zawsze postępowali chrześcijanie: otwierali swoje serca i kieszenie…
Asia i Grzegorz są małżeństwem od czternastu lat, cztery lata temu urodził im się syn Bartek. W ich życiu nie brakuje zawirowań. Trzy lata temu Joanna miała poważną operację, miała uszkodzony nerw twarzowy i słuch, ostatnio razem z mężem stracili pracę. To była dla nich prawdziwa burza.
Lekcja pokory i zaufania
Pierwszy pracę stracił jej mąż. Potem, gdy udało mu się jakimś cudem znaleźć nową, Asia dostała wypowiedzenie. „Akurat zmienialiśmy mieszkanie na większe. Już wszystkie sprawy były dopięte na ostatni guzik. Mieszkanie sprzedaliśmy po dobrej cenie. I wtedy przyszła do mnie regionalna kierowniczka, stwierdzając, że chociaż jestem dobrym pracownikiem, są zmuszeni zrobić redukcję etatów…” – opowiada. Pierwsza reakcja? Zdziwienie.Niedowierzanie. Pracowała tam sześć lat. Zawsze wydawało jej się, że to jest bardzo stabilne stanowisko. A tutaj taka informacja, w momencie, gdy w sposób szczególny potrzebuje pieniędzy. Co z mieszkaniem? Jak dostać kredyt, gdy wypłata męża nie wystarczała nawet na pokrycie bieżących wydatków?
Tysiące pytań do Pana Boga, bunt i złość. Ale najtrudniejsze po doświadczeniu choroby to jedno: „Dlaczego znowu ja?”. „Kiedyś tak bym zareagowała, ale Bóg mnie już trochę zaprawił na swojej drodze. Pokazał, jak działa, nauczył ufności…” – uśmiecha się Joanna.
I rzeczywiście tryska radością i pogodą ducha. Mówi z przekonaniem jak ktoś, kto nie jest wyznawcą taniego optymizmu, ale człowiekiem głębokiej nadziei. „Pierwsze, co zrobiłam, to napisałam informację na e-mailową skrzynkę wspólnotową z prośbą o modlitwę. Jednak od razu założyłam, że pewnie będę musiała się przebranżowić. Praca dla farmaceuty to obecnie naprawdę deficytowy towar” – tłumaczy.
Od razu dostała informację od koleżanki ze wspólnoty, że poszukują pracownika na stanowisko farmaceuty w innej aptece. Entuzjazm? Raczej nie – CV przesłała z przeświadczeniem, że trzeba zrobić wszystko, co do nas należy, aby Bóg mógł się zatroszczyć o resztę. „Zbyt dużo się po tym nie spodziewałam, ale zadzwonili do mnie i zaprosili na rozmowę kwalifikacyjną” – opowiada Asia.
Rozmowy bała się bardzo, ale postanowiła oddać to Bogu. On wie, co dla nas jest dobre. Jeżeli to ma być ta praca, to będzie. Jak nie – to Bóg wskaże inną drogę. „I wtedy dostałam przynaglenie, aby sprawdzić, która obecnie obowiązuje farmakopea (to książka, w której znajdują się wszystkie najważniejsze informacje dla farmaceuty – często aktualizowana)”. Oczywiście pierwsze pytanie podczas rozmowy kwalifikacyjnej dotyczyło… najnowszej farmakopei. „Dalsza rozmowa poszła jak z płatka. Znam swoje braki i czułam, jakby Ktoś podpowiadał mi, co mam mówić. Stres był ogromny! Na zakończenie miałam powiedzieć coś o sobie… Stwierdziłam tylko, że jestem uczciwą osobą” – opowiada. Dostała pracę. Od razu.
Nowenna Pompejańska
Gdy pierwszy raz pracę stracił jej mąż, odkryli moc Nowenny Pompejańskiej. Mąż został niesłusznie obarczony winą za kradzież w magazynie, w którym był kierownikiem odpowiedzialnym za przyjmowanie towaru. Koleżanka ze wspólnoty zaproponowała, aby wspólnie odprawiali Nowennę w tej intencji. „Kiedy zacząłem część dziękczynną, już miałem za co dziękować – śmieje się Grzegorz. – Dostałem pracę w ciągu miesiąca od rozpoczęcia Nowenny”. „W tym czasie dużo modliliśmy się wspólnie w tej intencji, to umacniało naszą wiarę i budowało więź” – dodaje Asia.
Półtora roku później Grzegorz znowu otrzymał wypowiedzenie. Pracował w szkodliwych warunkach. „Staraliśmy się patrzeć na tę sprawę z innej perspektywy. Pomyśleliśmy, że może Bóg nie chce, żeby mąż pracował w takim miejscu, i zaczęliśmy się gorąco modlić”.
Grzegorz dostał pracę po niespełna miesiącu. Dzisiaj stwierdza, że gdyby nie ten czas, to nie miałby kiedy skończyć remontu nowego mieszkania. „Ten miesiąc był takim długim i owocnym urlopem danym od Boga” – śmieje się.
Życiowe burze
Kiedy dzisiaj patrzą na wszystkie zawodowe zawirowania, stwierdzają, że za każdym razem utrata pracy była „po coś”, czemuś służyła i że zamiast tracić, zyskiwali. „Po utracie pracy dostałam odszkodowanie. To był porządny zastrzyk gotówki, tak bardzo nam potrzebny” – tłumaczy Asia.
Dzisiaj wiedzą, że nie w każdym przypadku Bóg działa tak samo. Czasem długo trzeba czekać na Jego odpowiedź i na znalezienie odpowiedniej pracy. W wielu wypadkach wiąże się to z poczuciem beznadziejności. Ale wtedy rodzi się pytanie: „Czy potrafimy sobie pomagać?”.
Zarówno finansowo, jak i modlitewnie.
„Ostatnio po raz kolejny nie udało się dostać pracy mojej koleżance ze wspólnoty, ale ja mam taką pewność i to jej powiedziałam, że widocznie to nie była praca dla niej” – stwierdza Joanna.
„Dzięki trudnościom – paradoksalnie – odkryłem swoją wartość, podniosła się moja samoocena. Po prostu w trudnym doświadczeniu masz szansę namacalnie poczuć Bożą opiekę. Nic bez powodu się nie dzieje… – mówi Grzegorz. – Ostatnio leżeliśmy w łóżku z naszym synem, popatrzyłem na moją rodzinę i poczułem taką wdzięczność, że jesteśmy razem, zdrowi, że Bóg przeprowadza nas przez wszystkie życiowe burze…”.