Zawsze kocham Cię tak samo
„Blanka nie była nasza. Została nam powierzona na pewien czas, abyśmy ją kochali i opiekowali się nią – stwierdza tata. – Po jej śmierci wciąż borykam się z wyrzutami sumienia, że mogłem być lepszym ojcem”.
„Blanka była artystką. Wszędzie grała pierwsze skrzypce. Właśnie przygotowywała się do najpoważniejszego występu, a jednocześnie nie mogła się doczekać rozpoczęcia szkoły. Rozpierała ją radość i chęć życia – wspomina Joasia, jej mama. – Wszystkie marzenia przerwała choroba. Potem szło jak lawina: pigułki, chemia, ciągłe zmaganie i niepewność jutra”.
Przerwane marzenia
23 maja 2014 r. Blanka z mamą wybrały się na wernisaż. Zafundowały sobie taki babski wypad. Ich mężczyźni, tata i brat, zostali w domu, a one z artystyczną wrażliwością mogły do woli nacieszyć się sztuką i własnym towarzystwem. „Pamiętam, jak powiedziała, abyśmy częściej robiły sobie takie wypady – uśmiecha się Joasia. – Byłam wtedy przeszczęśliwa”.
Następnego dnia zauważyła u córeczki dziwne zgrubienie koło ucha. Od razu pojechały do szpitala. Potem wszystko toczyło się w zawrotnym tempie. „Okazało się, że ma bardzo rzadki nowotwór: mięsaka tkanek miękkich. Pierwszy okres leczenia to pasmo pomyłek, kluczenia, ponieważ lekarze nie mieli doświadczenia z tą chorobą. Jednego dnia słyszeliśmy, że to niezłośliwa odmiana, a już kilka dni później okazało się, że nowotwór Blanki to koszmar” – opowiada Joasia. Rósł z ogromną prędkością. Rodzicom serce się krajało, gdy widzieli cierpienie córeczki i wykańczającą walkę. „Nie dało się jeść, nie dało się spać, nie dało się pozbierać myśli. Starałam się być dla niej dzielna, ale w samotności płakałam – wyznaje Joasia. – Blanka była tak dobrym dzieckiem, że wiele osób mówiło, że nigdy takiego nie znali. Już od najmłodszych lat uwielbiała spędzać czas w kościele, była zaangażowana w oazę, jako pięciolatka czytała z ambony…” – podkreśla mama.
Proroctwo nadziei
Rodzice Blanki gorąco prosili o uzdrowienie swojego dziecka. Trafili na Mszę świętą z modlitwą o uzdrowienie, gdzie usłyszeli tajemnicze słowa proroctwa: „Pan Jezus przychodzi i podnosi chorą dziewczynkę z łóżka szpitalnego”. „Po Mszy odszukaliśmy tę osobę i zaczęliśmy wypytywać o to proroctwo. Czuliśmy, że o chodzi o Blankę. Nie wiedzieliśmy tylko, co dokładnie oznacza: czy uzdrowienie czy to, że Jezus zabierze ją do siebie”.
Blanka coraz bardziej cierpiała. Chemia wyniszczyła organizm, a nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Rozpaczliwie poszukiwali ratunku. „Zdecydowaliśmy się pojechać do Niemiec. Byliśmy zgodni. Wiedzieliśmy, że będziemy o nią walczyć do samego końca” – wyznaje Joasia.
W Niemczech spotkali wspaniałych ludzi, a także księdza Polaka, który w czasie leczenia Blanki bardzo często ją odwiedzał. „Bardzo pragnęłam, aby jak najszybciej przyjęła Pierwszą Komunię Świętą. I ksiądz na to przystał. Po przyjęciu Jezusa nasza córeczka zaczęła zdrowieć. Wtedy mieliśmy pojechać na drobny zabieg”. Doszło do powikłań i zalania płuc. Stan zdrowia znów się pogarszał. Blanka nie miała już siły walczyć, organizm był wycieńczony. Lekarze przygotowywali rodziców na najgorsze. Odeszła z soboty na niedzielę. Dokładnie o pierwszej w nocy. Było Święto Wniebowstąpienia Pańskiego, 17 maja 2015 r. Jezus przyszedł i zabrał ją do siebie. W czasie pogrzebu została zmieniona formuła: na świąteczną, nie żałobną. Wszyscy byli ubrani na biało. „Byliśmy pewni, że jest już w niebie” – wspominają rodzice Blanki.
Jeszcze się spotkamy
Świat wywrócił im się do góry nogami. Wszystko zostało przewartościowane. „Teraz mamy świadomość kruchości życia, ono jest bardzo ulotne” – stwierdza Joasia. „Od jej śmierci minęło dziesięć miesięcy. Życie toczy się niby normalnie, mija dzień za dniem, są codzienne obowiązki. Jednak już nic nie jest takie samo. Nie chcemy, aby było tak jak dawniej, nie chcemy żyć w sposób banalny, bezsensowny. Teraz patrzymy na świat innymi oczyma. Staramy się żyć tak, aby się z nią kiedyś spotkać” – wyznaje tata.
Najcięższy był rok choroby. Widzieli, jak gasła, jak z pięknej, mądrej i radosnej dziewczynki stawała się jakby kaleką – tak choroba zniekształciła jej ciało. Kiedy umarła, odczuli ulgę, że już tak nie cierpi, że jest teraz szczęśliwa, choć z drugiej strony niesłychanie trudno pogodzić się z tym, że tutaj na ziemi nigdy nie zobaczą jej twarzyczki, nie usłyszą jej śmiechu… „Bardzo często zastanawiam się nad tym, co ona teraz robi, bo matka zawsze myśli o swoim dziecku i pragnie być tam, gdzie ono” – mówi Joasia. Pocieszenie odnajduje w Eucharystii. Przyjmując Jezusa, czuje, że jest jednocześnie bliżej swojej córeczki. „Teraz często myślę o przyszłości, chcę doczekać momentu, kiedy spotkamy się z Blanką po drugiej stronie wieczności” – podkreśla. „Blanka nie była nasza. Została nam powierzona na pewien czas, abyśmy ją kochali i opiekowali się nią – stwierdza tata Blanki. – Po jej śmierci wciąż borykam się z wyrzutami sumienia, że mogłem być lepszym ojcem… Że nie zrobiłem wszystkiego. Teraz chciałbym naprawić wiele rzeczy, ale jej już z nami nie ma. Chcę jednak zrobić to dla naszego drugiego dziecka, Borysa, i dzieci, którymi w przyszłości obdarzy nas Pan Bóg”.
Mamo, uśmiechnij się
Po śmierci Blanki widok dziewczynek w jej wieku był dla jej mamy ogromnym cierpieniem. „Za każdym razem czułam, jakby mi ktoś wbijał nóż w serce” – stwierdza Joasia. Widziała, jak inne mamy cieszą się obecnością swoich córek, a Blanki już przy niej nie było. „Ten ból zaprowadził mnie do domu dziecka, gdzie jestem teraz wolontariuszką. To bardzo mi pomogło. Tam też są dzieci, które cierpią, a ja mogę im coś z siebie dać – odrobinę miłości”.
Na ścianach ich domu wisi wiele rysunków Blanki. Mama pokazuje jeden z nich. „Kiedy ostatnio było mi smutno, poczułam się taka samotna, to zobaczyłam ten rysunek, a z tyłu przeczytałam napis, którego nigdy wcześniej nie widziałam: «Mamo, spojrzyj i uśmiechnij się, zawsze kocham Cię tak samo, każdej nocy i we dnie».