Tęsknota pozostanie, ale trzeba iść do przodu
Dziękuję Bogu, że dał nam przeżyć te 25 wspólnych lat.
Przed śmiercią męża byli na najdłuższych wakacjach w całym małżeństwie. I to był wspaniały czas. „Tak jakby Mirek chciał nam jak najwięcej przekazać przed odejściem” – wspomina Izabela Pudełek. Mirek pokazywał różne ciekawe miejsca, o wszystkim opowiadał…
Mąż Izy odszedł dwa lata temu, po 25 latach wspólnego życia. Iza długo nie mogła w to uwierzyć. Byli bardzo udanym małżeństwem – mieli wspólne pasje, dążenia. Przez osiem lat prowadzili rodzinny dom dziecka. „Marzyliśmy o wybudowaniu domu. Kiedy dzięki Bożemu prowadzeniu, naszej ciężkiej pracy i wsparciu rodziców udało się to zrealizować w 2008 roku, stwierdziliśmy, że mamy warunki i mnóstwo miłości, by zacząć prowadzić rodzinny dom dziecka”. Potem adoptowali Nadię. Nie udało im się zostać biologicznymi rodzicami, za to stworzyli prawdziwą rodzinę dla wielu dzieciaków, które traktowali jak własne.
„Śmierć męża była ogromnym zaskoczeniem. Na nic nie chorował. Miał zaledwie 55 lat. Z wakacji wróciliśmy 22 sierpnia, a mój maż odszedł do Pana 2 września” – wraca do tamtych trudnych chwil Iza. Tego dnia Mirek wstał rano jak zwykle. Potem jeszcze na chwilę się położył, bo miał iść do pracy. „Byłam zdziwiona, kiedy wybiła jedenasta, a on nadal był w sypialni” – wspomina Iza. Ratownicy reanimowali go aż godzinę. Bezskutecznie. Powodem śmierci był prawdopodobnie tętniak aorty. „Mąż odszedł wśród kochających osób. Byłam ja i wszystkie dzieci” – mówi ze wzruszeniem Iza. Długo nie docierało do niej, że Mirka nie ma. Kłóciła się z Panem Bogiem i pytała, dlaczego zabrał tak dobrego człowieka, który był bardzo potrzebny jej i dzieciom.
Jeszcze kilka miesięcy po śmierci Mirka, kiedy wyglądała przez okno w kuchni i widziała jego samochód, budziła się w niej myśl, że musi się sprężać z obiadem, bo ukochany mąż wrócił z pracy…
„Najtrudniejsze było to, że wszystkie obowiązki spadły na mnie. Zaczął się wrzesień, dzieci szły do szkoły i przedszkola. Trzeba było wszystko zorganizować” – opowiada Iza. Jak ogarnęła rzeczywistość po takiej stracie? Ogromną motywacją były dla niej dzieci. „Wiedziałam, że muszę być dla nich silna. Nie chciałam na czas po śmierci męża oddawać ich do innej rodziny zastępczej, ponieważ były u nas już od wielu lat, tworzyliśmy prawdziwą rodzinę” – mówi.
Czy po dwóch latach ból minął? Iza przyznaje, że zaakceptowała odejście męża, ale w sercu zawsze pozostanie pustka. „Kiedyś znajoma osoba powiedziała, że trzeba popatrzeć do tyłu, zabrać wszystkie najlepsze chwile, najpiękniejsze wspomnienia, zamknąć drzwi i iść do przodu. I tak staram się żyć, chociaż wciąż tęsknię…” – przyznaje Iza i dziękuje Bogu za wspaniałe 25 lat, które przeżyła z Mirkiem.
Lesiu, rób tak, abyśmy się kiedyś spotkali.
Lesław był bardzo dobrym mężem i ojcem. „Nieraz, gdy budziłam się o jedenastej w nocy, słyszałam, jak rozmawiał z córką w kuchni. Tak bardzo zależało mu, aby znaleźć czas dla dzieci, być z nimi, porozmawiać o ich codziennych rozterkach” – wspomina Ewa.
Męża straciła 20 lat temu. Byli zgodnym małżeństwem. Razem prowadzili zakład fotograficzny, a gdy mieli wolną chwilę, szli na spacer albo do kawiarenki, aby nacieszyć się sobą nawzajem. „Im dłużej byliśmy w małżeństwie, tym lepiej się rozumieliśmy” – mówi Ewa. Ona wcześniej przychodziła do pracy i otwierała zakład. On przychodził troszkę później i zostawał dłużej. „Pamiętam, jak zawsze z błyskiem w oku pytał, gdy wchodził do zakładu: «I jak tam załoga?». Wtedy zdawałam mu relację z tego, co jest do zrobienia” – uśmiecha się Ewa.
Śmierć przyszła niespodziewanie, w sobotę. Lesław był sam w pracy. Ewa robiła zakupy. Nagle wydarzyło się coś dziwnego. „Straciłam orientację, jakbym na chwilę nie wiedziała, gdzie jestem. Później pomyślałam, że może wtedy on mnie wołał na pomoc” – opowiada Ewa. Potem zadzwonił jej tata. „Mówił, że z Lesiem dzieje się coś niedobrego i jest w szpitalu. Nie był w stanie powiedzieć mi prawdy. Dzwoniłam po szpitalach, ale niczego się nie dowiedziałam” – wspomina. Wsiadła z synem w taksówkę i pojechała do męża, do pracy. Lesław już nie żył – wcześniej był lekarz, który stwierdził zgon.
„Mąż odszedł po 19 latach małżeństwa” – wzrusza się Ewa. Przyznaje, że chorował na serce od wielu lat i to lekceważył. „Obwiniałam też siebie, że nie naciskałam, aby się leczył. A potem pomyślałam, że przecież jego ojciec zmarł w szpitalu… i widocznie taki był plan Boga dla mojego męża” – dopowiada.
Kiedy Lesław odszedł, ich córka miała 18 lat, starszy syn 17, a młodszy prawie 10. To na Ewę spadł ciężar ich utrzymania. Starała się nigdy nie panikować przy dzieciach i zapewnić im to, czego potrzebowały. „Kiedy jednak byłam sama, płakałam” – wspomina.
Po śmierci Lesława zakład coraz gorzej prosperował. Ewa borykała się z problemami finansowymi, ale się nie załamywała. Co jej pomogło przetrwać? Codziennie rano szła do kościoła i prosiła Boga, aby dał jej przeżyć ten jeden dzień. „I On dawał mi siły” – przyznaje. Bardzo wspierały ją też klientki, wśród których były wdowy, a one wiedziały, jak ją pocieszyć.
Wbrew wszelkim obawom Ewie udało się bardzo dobrze wychować dzieci. Wszystkie skończyły studia i założyły szczęśliwe rodziny. „Dzisiaj ta samotność jest mniejsza, gdyż przy wnukach jest co robić” – uśmiecha się Ewa. Przyznaje, że bardzo chce się kiedyś spotkać z mężem w niebie. Dlatego nigdy nie szukała innej osoby. Chciałaby po śmierci znowu spojrzeć mężowi głęboko w oczy… Bywa, że w czasie modlitwy mówi do niego: „Lesiu, ja tak cię kocham, tak za tobą tęsknię, rób tak, abym się kiedyś z tobą spotkała…”.