Subtelne i delikatne, silne i zdecydowane
Monika ma wyliczoną każdą minutę dnia. Zaraz po pracy biegnie odebrać córkę ze szkoły, potem do domu, do półtorarocznego synka. Wieczorem ma czas dla ukochanego męża Grzegorza, który cierpi na stwardnienie zanikowe boczne. Zanik mięśni powoduje, że się nie porusza, ma kłopoty z mówieniem i podłączony respirator, a karmienie odbywa się przez rurkę. Monika siada przy łóżku ukochanego męża, by uciąć sobie z nim pogawędkę.
Miłość bez słów
Słowa wyczytuje z ruchu jego powiek. Powoli mówi cały alfabet, a gdy trafi na odpowiednią głoskę, Grzegorz mruga. Później z tych głosek składają się słowa i zdania. W ten sposób rozmawiają o swojej miłości i o codziennych sprawach. Na dobranoc mocno przytula męża.
„O chorobie Grzegorza dowiedziałam się jeszcze przed ślubem. Grzegorz jako lekarz internista przypuszczał, jak może przebiegać choroba. Pamiętam, jak pokazywał mi zdjęcia osób cierpiących na stwardnienie. Chciał, abym była świadoma tego, jak może wyglądać w przyszłości opieka nad nim. Ja miałam zdecydować o naszej przyszłości” – wspomina Monika. Byli w sobie zakochani po uszy. Żyli z pasją. Wspólnie jeździli na wycieczki, pływali, chodzili po górach. Byli pewni, że chcą razem spędzić życie. „Ciężko było mi w to wszystko uwierzyć. Grzegorz był silny i wysportowany. Pełen energii. W ogóle nie przypominał chorych osób ze zdjęć” – opowiada Monika.
Wzięli ślub. Pozostało tylko pytanie o dzieci. W Monice było ogromne pragnienie macierzyństwa. Kiedy dowiedziała się, że jej mąż myśli podobnie, podjęli decyzję. „Stwierdziłam, że dam radę” – mówi.
Po kilku miesiącach Monika była na L4 z powodu ciąży, a stan Grzegorza pogorszył się i mąż musiał być na zwolnieniu lekarskim. „To był piękny czas. Mieliśmy go tylko dla siebie. Modliliśmy się Koronką i na różańcu. Oddawaliśmy Bogu wszystkie nasze rozterki” – wyznaje Monika.
Urodziła się Faustyna. Grzegorz był już w ciężkim stanie – miał problemy z poruszaniem się, a do oddychania potrzebował respiratora. Ale kiedy dowiedzieli się, że mogą mieć drugie dziecko, szybko podjęli decyzję. I tak na świecie pojawił się Karol.
Monika ciągle się uśmiecha. Jest szczęśliwa. „Nigdy nie cofnęłabym decyzji o małżeństwie z Grzegorzem i wiem, że pomimo jego choroby warto było zdecydować się na dzieci. Chciałbym, aby Grzegorz był jak najdłużej z nami, i mocno wierzę, że Pan Bóg go uzdrowi, ale wiem, że nawet gdy stanie się inaczej, to i tak zawsze będzie nam towarzyszył i nas wspierał” – dodaje.
W kruchym ciele
Kiedy po wyjątkowo bolesnym porodzie przyniesiono pani Pelagii kruchą i drobniutką córeczkę, lekarz bez żadnych ogródek wyznał, żeby za bardzo się do niej nie przyzwyczajała… bo dziecko przeżyje najwyżej pięć dni. „Całą noc modliłam się, aby Bóg zabrał moje życie, a jej pozwolił przeżyć. Kiedy przyszedł świt, zrozumiałam, że On jednak nie chciał takiej ofiary. Musiałam szybko zabrać ją ze szpitala, ponieważ tam spisano Magdę na straty i nikt nie chciał się nią zajmować” – wspomina.
Magda cierpi na wrodzoną łamliwość kości. Mama od początku była najlepszą pielęgniarką dla swojej córki. Delikatnie oddzielała okładami z rumianku uda, które były prawie przyrośnięte do brzuszka. Gdy dochodziło do złamań, czego przyczyną mógł być nawet głośniejszy dźwięk, usztywniała kości. Jednak nie to było najboleśniejsze, ale złośliwe uwagi ze strony często zadufanych w sobie lekarzy, którzy wprost sugerowali, że dziecko ma wodogłowie i nie warto w ogóle o nie walczyć. Ona od samego początku czuła, że jej córka wyrośnie na piękną i mądrą kobietę, która niejednego człowieka zadziwi siłą charakteru.
„Nie lubię, jak ktoś się nade mną użala, bo na to szkoda czasu” – wyznaje z uśmiechem Magda. I taka jest od dzieciństwa. Kiedy miała złamane nóżki, rysowała i pisała… Nigdy się nie nudziła, miała tysiące pomysłów.
Gdy dzieci postanowiły założyć gang… ona wykorzystała to do zainicjowania Podwórkowych Kół Różańcowych Dzieci, do których obecnie należy ponad 150 tys. osób z 33 krajów.
Potrafiła siedzieć po nocach, po kilkanaście godzin pochylona nad komputerem, pisząc pracę magisterską. „Nigdy nie dawałam sobie taryfy ulgowej. Wiele osób chciało mi pomóc, ja jednak wolałam zrobić wszystko samodzielnie od początku do końca” – mówi.
Na pytanie, jak była w stanie znieść w swoim życiu tyle cierpienia (ponad 33 złamania nastawiane bez znieczulenia, kilkutygodniowy pobyt na OIOMie), stwierdza: „W życiu trzeba trochę pocierpieć, aby pójść do nieba!”. Jest radosna i żyje z pasją. Znalazła najlepszy sposób na szczęście: każdy dzień oddaje Bogu, a On zaskakuje ją tysiącem małych i wielkich niespodzianek.
Dzisiaj Magda ma 29 lat.
Dziewczyna z sercem
Monika o misjach marzyła już jako nastolatka, dlatego była przeszczęśliwa, kiedy pojawiła się taka okazja we wspólnocie Świeckich Misjonarzy Kombonianów. Przygotowanie trwało dwa lata. Przed wyjazdem zachorował jej tata. Walczył o życie przez trzy miesiące, ale w momencie wyjazdu Moniki jego stan się poprawił i obawy minęły.
Trafiła do ośrodka zdrowia w Ugandzie. Pracy miała dużo: stosy dokumentacji, udzielanie pierwszej pomocy, szczepienia, podawanie lekarstw, kierowanie do lekarzy specjalistów, zarządzanie ośrodkiem, koordynowanie remontów. Dla Moniki ten czas był lekcją pokonywania własnych ograniczeń. „Pan Bóg wylewał swoje łaski, otwierał moje oczy, pozwalał patrzeć sercem” – podkreśla.
Od roku jest w Polsce. Pracuje w szpitalu geriatrycznym. A kiedy przychodzą trudności? „W Sercu Boga znajduję siłę. W radościach czy smutkach, samotności czy bezradności zawsze szukam ratunku w Jego mądrości” – mówi z uśmiechem.