Sport lekarstwem na lenistwo
W 1933 r. Adolf Hitler doszedł do władzy, w tym samym roku na zapalenie opon mózgowych umarł mąż, ojciec siedmiorga dzieci, Adolf Marvelli. Jego syn Albert miał wtedy 15 lat i gotowy program na życie: „być świętym”.
Chłopiec urodził się w 1918 r. w Ferrarze, włoskim miasteczku. Po 12 latach wraz z rodzicami i rodzeństwem przeprowadził się do Rimini, zamieszkali w pobliżu dzielnicy ubogich robotników i rybaków. Od najwcześniejszych lat Albert pragnął żyć blisko Boga, a pociągnięty przykładem swoich rodziców, poświęcał się pomocy innym. „Nikt, kto pukał do naszych drzwi, nie został odesłany z pustymi rękami. Również, kiedy nie może i oszczędza, zawsze coś znajdzie dla ubogich” – pisał o matce w swoim „Dzienniku”. W ich domu powstało swoiste centrum pomocy biednym.
Kiedy miał 12 lat, wstąpił do Akcji Katolickiej „Don Bosco”. Chciał służyć Bogu i ludziom, codziennie szukał okazji do pracy nad sobą, a bardzo pomógł mu w tym… sport. Albert dużo jeździł na rowerze, grał w piłkę i w tenisa, uprawiał wspinaczkę górską. Uważał, że sport pomaga mu pracować nad charakterem i przezwyciężać lenistwo.
„Wyznaczyłem sobie cel, żeby osiągnąć go, za wszelka cenę, z pomocą Boga. (…) Być świętym, apostołem, pracowitym, czystym, mocnym. Nie być leniwym ani przez chwilę”.
Młody Albert uczył się nieźle, a po ukończeniu szkoły chciał się dostać do Akademii Morskiej, nie został jednak przyjęty z powodu słabego wzroku. W latach 1936-1941 studiował na wydziale inżynierii mechanicznej na uniwersytecie w Bolonii. Tam wstąpił do Federacji Włoskich Studentów Katolickich. Po zakończeniu studiów pracował przez kilka miesięcy w fabryce Fiata w Turynie, ale w tym samym roku został powołany do służby wojskowej. Zwolniono go w 1943 r. po przejściu Włoch na stronę aliantów. Wraz z rodziną przeprowadzał się kilka razy – najpierw do położonego nieopodal Rimini Vergiano, potem do neutralnej republiki San Marino. Każda przeprowadzka była dla Alberta okazją do zaangażowania w sprawy społeczne. Pomagał rannym i porzuconym, zaangażował się w działalność charytatywną, otworzył kuchnię dla ubogich.
Odszedł niespodziewanie i młodo. Potrąciła go wojskowa ciężarówka, obrażenia były zbyt poważne, zmarł kilka godzin później w szpitalu. Miał 28 lat. W zorganizowanym kilka dni potem pogrzebie uczestniczyły tłumy ludzi. Na grobie umieszczono napis: „Albert Marvelli, robotnik Chrystusa”.