Skąd ta radość?
Radosny mnich tyniecki – o. Leon Knabit. Spotykam się często z pytaniem: „Skąd ta radość?”. Najpierw odpowiadam zwykle: „Po mamusi”.
Moja mama pomimo bardzo trudnych warunków życiowych, zwłaszcza kiedy musiała sama wychowywać trójkę dzieci, gdyż tatę rozstrzelali Niemcy, promieniowała zawsze pogodą i humorem. Tak było niemal do ostatnich dni jej życia. Kolejnym źródłem mojej radości – dodajmy, że bardzo ważnym – jest znalezienie właściwej drogi życiowej. Miałem to szczęście, że na półtora roku przed maturą wiedziałem, że będzie nią stan duchowny. Późniejsze wstąpienie
do benedyktynów określiło tylko dochu ciężkiego. Oczywiście, do ideału wciąż zawsze daleko, bo stary człowiek nawet po 60 latach kapłaństwa nie może konsekwentnie przyjąć do wiadomości, że nad miłość Boga niczego nie powinno się przenosić. I stąd ten stan łaski jest, jeśli tak można powiedzieć, czwartej czy piątej klasy.
Jednak w świadomości trwają coraz wyraźniej i jak ufam, bardziej skutecznie, słowa Psalmu: „Nie ma dla mnie dobra bez Ciebie”. Słowa zaś bł. Jana Pawła II: „Nie trzeba się kładniej sposób bycia w kapłaństwie. Świadomość, że jestem na właściwej drodze, powoduje radość właściwie ciągle trwającą w moim sercu.
ŁASKA CZWARTEJ KLASY
I jeszcze, co jest nie mniej ważne, staram się zawsze być w przyjaźni z Bogiem, jak to się mówi językiem Kościoła – trwać w łasce uświęcającej. Z biegiem lat rozumiem coraz lepiej, jak mi się zdaje, że jedynym powodem do smutku jest popełnienie grze-
lękać świętości”, uderzające niezwykle mocno w sam środek zbyt leniwego wciąż serca, pogłębiły wiarę w sensowność dotychczasowych wysiłków i zachęciły do szukania coraz lepszych motywów postępowania. A wiadomo, że najlepszym i najwyższym motywem jest sam Jezus z Jego miłością miłosierną względem każdego człowieka. I w ten sposób radość w Chrystusie jest niezniszczalna, bo żadne cierpienie nie jest w stanie jej przeszkodzić, a smutek nie powinien mieć miejsca zarówno u młodych, jak i u starych. Papież Franciszek powiedział: „Kiedy młody człowiek jest leniwy czy smutny, jest to bardzo przykre”. Smutek dopuszczalny jest tylko z powodu grzechów popełnionych przez nas czy przez innych ludzi. Ale na niego jest lekarstwo: praca nad sobą, poprawa z pełną świadomością, że gdy Bóg wyciąga do mnie rękę, poradzę sobie, powstanę. A więc nadzieja, a z nią znów radość...
BEZ ŚMIECHU
Można wymieniać wiele powodów do zwykłych codziennych radości. Bo to jest stan wewnętrznego zadowolenia z powodu spełniania się pragnień. Przy każdej możliwej okazji niesiemy ludziom radość. Uczymy słowem i przykładem, jak przeżywać cierpienie, by ono radości nie przygasiło. Już w początkach chrześcijaństwa św. Paweł pisał: „Jestem składany na ofiarę i cieszę się”, a Apostołowie po ubiczowaniu uradowali się, że dla Chrystusa mogli cierpieć ból. Nie zawsze da się wtedy wykrzesać z siebie uśmiech. Może być i radość bez śmiechu. Ale bez radości żyć się nie da. Można też zestawić radość z nadzieją, bo nadzieja zawsze ma w sobie zalążki radości. Są takie małe ludzkie nadzieje, że zdążę na pociąg, że zdam egzamin, że dobrze wychowam dzieci, że nie okradną domu pozostawionego na czas urlopu bez opieki. Jeśli te czasem zawodzą, mogą być powodem poważnych konfliktów nawet z Bogiem samym. Ale nadzieja zasadnicza nigdy nie zawodzi. A jest nią pewność, że jeśli będę robił to, co do mnie należy, obietnica nieba z pewnością się spełni. I właściwie tylko ta ostatnia ma pewność spełnienia. Niech i nasza radość ostatecznego spełnienia na tej nadziei się oprze…