Felieton
nr 1 (91) STYCZEŃ 2015

Pojęcie ekumenizmu poznałam na studiach. Okazało się, że to wielka idea, trudna w założeniach i skomplikowana w realizacji. Myślałam sobie: „Wcale nie…”.

Iwona Kocińska

Podwójne Boże Narodzenie

Siedzę sobie na kanapie i patrzę na choinkę. Lampki migoczą coraz to w innym tempie, odbijają się tysiącem iskier od szarzejącego okna, nurkują pomiędzy gałązki, tańczą na bombkach… Wokół cisza… Dłonie ogrzewa kubek parującej kawy… Cudny popołudniowy relaks… Czuję chyba nawet zapach świerku, chociaż wiem doskonale, że choinka sztuczna. Cóż, w domu alergicy – nie można mieć wszystkiego.

Kiedyś zdarzało mi się wyjeżdżać na Święta. Do rodziny jednej czy drugiej. Kiedy wracałam, witało mnie puste, wychłodzone mieszkanie. Potykając się na stercie porozrzucanych ubrań, bo przecież w ostatniej chwili należało przepakować walizkę, szłam do kuchni zaparzyć herbatę. Pusta lodówka zionęła kwasem nadpsutego mleka, na stole kuchennym panoszył się kubek z resztką kawy na dnie i tego, co się na niej samoczynnie hodowało. Czarna rozpacz. Bywało i tak, że dwa dni po Świętach ubierałam choinkę, tłumacząc sobie, że przecież wciąż trwa okres Bożego Narodzenia, a świeża choinka na Sylwestra będzie jak znalazł. Tylko w głowie kołatała myśl, że najmądrzejsze to jednak nie jest. Może i nie było, ale to migotanie…, to skrzenie się w tysiącach odbitych plamek światła…

Zresztą czy w życiu chodzi tylko o to, żeby robić same mądre rzeczy i podejmować tylko odpowiedzialne decyzje?

Pewnie sprawę ułatwiało także i to, że pochodzę z rodziny, gdzie święta Bożego Narodzenia obchodzono dwa razy do roku. Pierwszą wigilię jedliśmy 24 grudnia, rodzice, ja i rodzeństwo jesteśmy katolikami. Drugą – 6 stycznia, bo dziadkowie są wyznania prawosławnego. Wszystko było tak samo – i błogosławieństwo, i opłatek, i pierogi, a potem makowiec, tylko prezenty były raz… Z perspektywy dziecka – jawna niesprawiedliwość.

Dziś, kiedy myślę o pojednaniu, widzę nas wszystkich łamiących się opłatkiem poświęconym przez katolickiego księdza. Ekumenizm w moim domu to była codzienna rutyna jak mycie zębów. Przychodził ksiądz po kolędzie, a rodzice byli w pracy, przyjmowała go babcia. Trzeba było zawieźć babcię do cerkwi, czasem odległej o dwie godziny drogi, jechał z nią mój ojciec. W tych dziwnych czasach, kiedy fiat 126p był marzeniem wielu, mój ojciec nie raz służył za kierowcę i proboszczowi, i popowi. Tak było. Zwyczajnie, po sąsiedzku, po ludzku…

Pojęcie ekumenizmu poznałam na studiach. Okazało się, że to wielka idea, trudna w założeniach i skomplikowana w realizacji. Myślałam sobie: „Wcale nie…”.

Kiedy zaczęłam o tym pisać, okazało się, że niewielu znalazłam chętnych do rozmowy. Nie mogłam tego pojąć. Najwięcej zrozumienia okazywały mi siostry grekokatoliczki. One też żyły na styku kultur. Rozumiałyśmy się bez słów. Któregoś razu pokazały mi cudne bombki, które kupiły na poświątecznych wyprzedażach. Akurat miały ubierać choinkę…

Patrzę na moją… trzyma się dzielnie. Pewnie dostoi tak do środy popielcowej.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK