Temat numeru
nr 7-8 (85-86) LIPIEC-SIERPIEŃ 2014

Małżenstwa przychodzą do poradni malżeńskich, gdy wszystko zaczyna się walić.

Natalia Podosek

Otwórz się

Uczymy się języków obcych, a naukę rozmowy o tym, co przeżywamy, odkładamy na półkę rzeczy niepotrzebnych.

 

Małżeństwa przychodzą do poradni małżeńskich, gdy wszystko zaczyna się walić. Potem okazuje się, że nie był to nagły huragan, który zburzył relacje, ale małe krople niezrozumienia, brak rozmowy, źle wyrażone emocje, które zbyt długo drążyły ich serca.

„Mamy podobną hierarchię wartości, pasje i dążenia, ale w naszym związku pojawił się kryzys. Przyczyna? Nie rozmawialiśmy o uczuciach. U męża w domu nie mówiło się o tym, co każdy przeżywa, a potem, kiedy pojawiły się problemy, on, zamiast o nich mówić… wybuchał” – wyznaje Kasia z kilkuletnim stażem małżeńskim.

 

Zdejmij przyłbicę

Anna Małecka-Puchałka, która od 20 lat prowadzi poradnię małżeńską i warsztaty, bardzo mocno podkreśla wagę komunikatu „ja” w małżeńskich rozmowach. „Niechętnie mówimy o uczuciach, bo ich nie akceptujemy” – dodaje. Zamiast wyrażania uczuć padają słowa krytyki; z poczucia żalu przechodzimy w sarkazm, z niezrozumienia drugiej osoby – w oskarżenia. Jednak „pociski” typu: „ty nie zrobiłeś tego i owego”, „zawsze się spóźniasz”, „nigdy nie robisz tego, tak jak trzeba” powodują, że drugi człowiek buduje pancerz, przez który później trudno się przebić. Antidotum? Odsłaniając swój wewnętrzny świat przeżyć i uczuć, pozwalamy, aby druga osoba miała wgląd w to, co przeżywamy. Wtedy już nie atakujemy, ale szukamy nici porozumienia.

„Mówienie o swoich uczuciach jest obdarzeniem drugiej osoby zaufaniem. Jeżeli mówię o sobie, to nie staję do walki. Pokazujemy współmałżonkowi nasz słaby punkt, ufając, że nas nie zrani, ale zaopiekuje się nami” – podkreśla Jacek Pulikowski.

Mówienie o uczuciach daje nam jeszcze jedną niezastąpioną pomoc – nie tworzymy sobie wyobrażeń o emocjach drugiej osoby, które stają się później pożywką pretensji i żalów. „Jednym z największych błędów jest nakładanie na drugą osobę swoich własnych wyobrażeń – podkreśla Anna. – Komunikacja wprost, mówienie o uczuciach jest jak otwarcie przyłbicy. Wymaga odwagi, zaryzykowania, że drugi człowiek może mnie zranić, ale to rozwiązanie w końcu zawsze owocuje”.

 

Łatwo o wybuch

Gdy emocje sięgają zenitu, trudno ważyć każde słowo. Jest bodziec, jest reakcja. Coś w człowieku zaczyna się „gotować”, a później strumieniami wylewają się żal i pretensje. „Jeżeli czujemy, że nas zalewa krew, szczęki się zaciskają, to dobrze jest się rozładować i wykrzyczeć w samotności. Można policzyć do dziesięciu albo jeszcze lepiej odmówić zdrowaśkę, aby ochłonąć i zanalizować swoje emocje” – podpowiada Anna.

Pewne małżeństwo znalazło sposób na sytuację, w której już miało dojść do wybuchu. Stosowali zasadę „kółka” – po sygnale rozchodzili się do pokojów i odmawiali Różaniec. Potem na spokojnie mogli podjąć dialog… Można kopać ogródek, wziąć głęboki oddech na świeżym powietrzu albo „wyżyć się” podczas prania. „Dyskusje prowadzimy na siedząco, nie od razu wszystko wyrzucamy z siebie. Czasami trzeba czekać dzień, czasami dwa, a potem łatwiej dojść do porozumienia” – stwierdza Kasia.

Można jednak stosować różne metody w celu podporządkowania sobie drugiej osoby, a przecież nie o to chodzi. „Miłość zakłada akceptację, czyli przyjęcie drugiej osoby taką, jaką ona jest. Wówczas jedynym celem jest chęć wzajemnego zrozumienia, by nasze małżeństwo mogło rozkwitać” – dzieli się swoim doświadczeniem Anna Małecka-Puchałka.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK