Świadectwo
nr 4 (82) KWIECIEŃ 2014

I wracam do początku, do słów: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi, nie lękajcie się. Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi”. I ja z moim życiem danym i zadanym. Święci żyją, wciąż mówią do nas i pociągają ku Bogu.

o. Piotr Chyła CSsR

Muśnięcie jego dłoni

1 listopada 2011 roku, lot z Nowego Jorku do Warszawy. Lądowanie bez kół i przeświadczenie, że byli z nami, że są żywi, że nas strzegą – święci.

 

Moje pierwsze „spotkanie” z Janem Pawłem II odbyło się 16 października 1978 roku. Miałem dziewięć lat, kiedy na ekranie domowego telewizora zobaczyłem postać nowego Papieża. Niewiele jeszcze pojmowałem, ale wiedziałem, że dzieje się coś niezwykle ważnego dla Polaków i dla naszej ojczyzny. Jak się później okazało, było to ważne również dla mnie. Ta ulotna chwila, ten obraz zatrzymał się i zakorzenił na długie lata w moim umyśle.

Zamach – to wydarzenie całkowicie mnie przerosło i ścięło z nóg. Wtedy po raz pierwszy w życiu zdałem sobie sprawę z tego, że ktoś może chcieć zabić „dobro”. I rozmowa; spotkanie z zamachowcem, prawa ręka Papieża obejmująca dłonie, które pociągnęły za spust pistoletu. To też mnie przerosło.

Potem Światowe Dni Młodzieży na Jasnej Górze. Jako młody kleryk redemptorysta stałem w tłumie, widziałem z daleka białą postać. Ona nas jednoczyła i sprawiała, że pieśń „Abba Ojcze” docierała do Ojca Niebieskiego. To wtedy doświadczyłem, jaki jest wpływ Ojca Świętego na tłumy ludzi. Podniosła atmosfera miała w sobie coś nieuchwytnego. Sprawiała, że człowiek chciał Bogu oddać wszystko.

Lata 90-te i audiencja na Watykanie. Pojawił się Papież. Zatrzymał się przy nas, grupie redemptorystów. Współbracia coś do niego mówili, a ja nie mogłem nic z siebie wydobyć. Tylko muśnięcie jego dłoni. Tak mocne i wyraźne. Pozostało na zawsze jak intymne spotkanie – dzisiaj wiem, że ze świętym.

Książka „Dar i tajemnica”. Przeczytałem ją jednym tchem. Szczególnie opis lat odkrywania powołania. Odnalazłem w niej „złotą nić”, tę wspólną drogę tych wszystkich, których Pan powołał. Pierwsze lata mego kapłaństwa. Moje zagubienie. Znajomi napisali list do Ojca Świętego, a w nim prośbę o modlitwę za mnie. I przyszła odpowiedź: „Pamiętam o księdzu Piotrze w moich modlitwach”. To jak drugie wezwanie Chrystusa: „Pójdź za mną”.

Potem nadeszły lata zwyczajne. Po prostu Ojciec Święty był i mówił, i pisał, i pielgrzymował. Myślałem: „Już tak pozostanie na zawsze”, wszyscy tak myśleliśmy. I tylko czasami rozdźwięk pomiędzy naszymi okrzykami: „Zostań z nami!”, „Kochamy cię!” a naszym życiem wzbudzał niepokój i zastanawiał.

Przełom marca i kwietnia 2005 roku. Byłem w Stanach Zjednoczonych i głosiłem rekolekcje, ale tak naprawdę głosił je umierający Jan Paweł II. Ale była nadzieja, przekonanie, światło, że wyzdrowieje, że pokona chorobę, że jeszcze będzie żył. Boże Miłosierdzie. Pogrzeb. Zamknięta księga. Santo subito. A we mnie żal, że nie jestem jak on. I przekonanie, że jest wzorem, jak żyć.

Relikwie św. Joanny Beretty Molli (żony, matki, lekarza) i Jana Pawła II są zawsze ze mną. Oni strzegą mnie i prowadzą przez życie. 1 listopada 2011 roku, lot z Nowego Jorku do Warszawy. Lądowanie bez kół i przeświadczenie, że byli z nami, że są żywi, że nas strzegą – święci.

To wszystko przesuwa się jak na filmie: postać z 16 października 1978 roku; „Abba Ojcze”; muśnięcie dłoni; zamknięta księga; list – jest ze mną zawsze. I wracam do początku, do słów: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi, nie lękajcie się. Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi”. I ja z moim życiem danym i zadanym. Święci żyją, wciąż mówią do nas i pociągają ku Bogu.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK