Reportaż
nr 5 (119) maj 2017

„Kiedy poszedłem na badania kontrolne do znanego profesora, to nie mógł uwierzyć, że nadal żyję, bo w moim stanie już dawno powinno mnie nie być na tym świecie. On był ateistą. I wtedy mu powiedziałem, co jest tego przyczyną...

Natalia Rakoczy

Modlitwa: dobij albo ulecz! Odpowiedź: wstań i chodź!

„Moja córeczka Kasia urodziła się w dziewiątym miesiącu ciąży, z wagą 3,5 kg, zdrowiuteńka. Lekarka stwierdziła, że serce bije jej jak dzwon. W czwartej dobie okazało się, że Kasia ma tylko jedną komorę serca. Po tygodniu walki o życie odeszła. Ze stresu popękały mi wszystkie szwy.

Byłam totalnie zdruzgotana tym, że już jej przy mnie nie ma. Bardzo pragnęłam dziecka. Po kilku miesiącach zaszłam w kolejną ciążę. W szóstym miesiącu, kiedy jechaliśmy z mężem drogą szybkiego ruchu, mieliśmy zderzenie czołowe, w którego wyniku poroniłam. Po jakimś czasie umarły mi bardzo bliskie osoby: mama i ojciec – wspomina Jadwiga Szelag. – Po tych wydarzeniach moja ciocia pocieszała mnie, że teraz będę miała już z górki, bo wszystko, co najgorsze, już mnie spotkało”.

 

Modlitwa: dobij albo ulecz!

Jednak Jadwigę i jej męża Adama czekał jeszcze jeden życiowy Mount Everest, którego pokonanie było wyczerpującą wspinaczką na szczyt ludzkiej wytrzymałości. Razem przeszli tę trudną i bolesną drogę, chociaż niejednokrotnie wydawało im się, że kolejny krok jest niemożliwy. „Adam był chłopem jak drwal. Okazem siły, krzepy i zdrowia. Z podziwem zerkałam, jak pracował wokół naszego domu – zawsze pełen energii i pasji. Jednak w pewnym momencie zaczął się drastycznie zmieniać. Nie chciał jeść, był nieustannie drażliwy i arogancki” – wspomina Jadwiga. Czuła, że Adam się oddala. Pierwsza myśl? Depresja. Jednak pomoc psychologiczna nie pomagała. „Szybko się męczyłem. Byłem coraz słabszy. Miałem nawet problem, aby wyjść po schodach! Uchodziło ze mnie życie” – wspomina Adam.

Pierwsza diagnoza lekarzy: siatka guzów na płucach. Adam trafił do szpitala dla gruźlików. Jednak stan coraz bardziej się pogarszał i w końcu wykryto u niego bardzo rzadką chorobę – amyloidozę, która polega na odkładaniu się złogów białkowych w różnych narządach. „U mnie była już bardzo zaawansowana postać tego schorzenia. Praktycznie płuca i serce było do wymiany” – stwierdza Adam.

To był bardzo trudny czas dla całej rodziny. Ich córka Wiktoria była wtedy w szóstej klasie podstawówki. Na jej psychikę bardzo wpłynęła choroba taty – Wiktoria ciągle płakała i godzinami siedziała zamknięta w pokoju. To wszystko ciągnęło się około trzech lat. W sumie Adam zaliczył czternaście szpitali. Wspólnie z żoną toczyli ciężką walkę – o życie Adama, ale także o wiarę, aby się nie poddać, nie zwątpić, lecz zaufać w ciemno Bogu, otworzyć się na Jego kochającą obecność. „Znany profesor stwierdził, że skontaktował się już ze wszystkimi najlepszymi specjalistami z zagranicy i na razie nie ma lekarstwa na tę chorobę. Dawał Adamowi trzy miesiące życia” – wspomina Jadwiga. Adam całkowicie stracił władzę w nogach, pojawiły się odleżyny, wymagał całodobowej opieki, gdyż nie był w stanie wykonać wokół siebie najprostszych czynności. „Moim marzeniem było, aby móc samemu pójść do toalety” – wspomina.

„Nie miałam już siły, niekiedy nie było już z mężem żadnego kontaktu, coś tylko majaczył. Wtedy, w poczuciu totalnej bezsilności, wybiegałam z domu i wołałam do Boga, że nie dam już rady, że jest to ponad moje siły” – wspomina Jadwiga. Adamowi także było ogromnie ciężko w ten sposób dalej funkcjonować. Więc prosił Boga, aby go albo „dobił”, albo uleczył.

Bóg uczynił to drugie.

 

Odpowiedź: wstań i chodź!

Kiedy Jadwiga była już na skraju wyczerpania nerwowego, dowiedzieli się od znajomego księdza o pielgrzymce do Medjugorje. To od zawsze było jej ogromnym pragnieniem. „Z jednej strony nie widziałam możliwości wyjazdu przy tak ciężkiej chorobie męża, z drugiej miałam przekonanie, że gdy pojadę, to Matka Boża na pewno mi pomoże” – wspomina Jadwiga. Pojechała. Boso szła na górę Podbrdo w intencji swojego męża. Był straszny upał, kamienie paliły w stopy, ona jednak miała zbyt poważną intencję, aby się poddać. W tym samym czasie stan Adama uległ nagłej poprawie. Kiedy Jadwiga wróciła, mógł już się schylać, siadał na łóżku. „Zaczęliśmy jeździć na Msze z modlitwą o uzdrowienie i seminarium odnowy wiary”. „Podczas jednego spotkania usłyszałem skierowane do mnie proroctwo: «Postawię cię na nogi» i o tym, że dla Boga nie ma chorób nieuleczalnych. Kiedy później ksiądz podszedł do mnie z monstrancją, powiedział: «W imieniu Jezusa Chrystusa mówię ci: wstań i chodź!». I wstałem, zrobiłem kilka kroków. Zaczął się proces mojego uzdrawiania. Po każdej Mszy z modlitwą o uzdrowienie następował przełom, czułem się coraz lepiej”.

Od momentu, kiedy lekarz postawił diagnozę, dając mu trzy miesiące życia, minęło kilka lat. Chociaż ciągle trwa proces powrotu do dawnych sił, Adam już normalnie funkcjonuje – chodzi, jeździ samochodem, pracuje. „Kiedy poszedłem na badania kontrolne do znanego profesora, to nie mógł uwierzyć, że nadal żyję, bo w moim stanie już dawno powinno mnie nie być na tym świecie. On był ateistą. I wtedy mu powiedziałem, co jest tego przyczyną: «Znalazłem najlepszego lekarza, który nie zna słowa nieuleczalne. W dodatku nie czeka się do niego w długich kolejkach ani nie trzeba płacić pieniędzy za wizytę. To Jezus». On tylko popatrzył  na mnie ze zdziwieniem i odparł: «Coś w tym jest»”.

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK