Tu działa Bóg
nr 4 (118) kwiecień 2017

Jedna z wiernych parafianek, która pamiętała czasy przedwojenne, powiedziała: „To cud, że ta świątynia po tylu latach powstała! Pan Bóg dokonuje cudów… tylko czasem długo to trwa! Widać takie były Boże plany”.

Agnieszka Wolińska-Wójtowicz

Kościół dwa razy budowany

W Juracie bywali zarówno Ignacy Mościcki, jak i Eugeniusz Bodo, ale żaden z nich nie przewidywał, że budowa miejscowej kaplicy zakończy się po… pięćdziesięciu latach.

 

 

 

Prawie sto lat temu na Półwyspie Helskim zaczął się rodzić luksusowy kurort – Jurata. Osada, której powstanie jest osnute mgiełką pięknej legendy, bardzo szybko okazała się perłą letniego wypoczynku. W sosnowym lesie wyrosły luksusowe wille, hotele i restauracje. Zaczęła zjeżdżać towarzyska śmietanka Warszawy: Ignacy Mościcki, Józef Beck, Eugeniusz Bodo i wielu innych.

 

Pancernik strzelał w kaplicę

Zacnym kuracjuszom należało zapewnić maksimum wygody, więc już na początku lat 30. dumano o budowie kościoła lub kaplicy. Jednak dla dużej części wczasowiczów, wśród których przeważali Żydzi, inwestycja była zbędna. Dlatego proboszcz Jastarni, któremu podlegali wierni z Juraty, chcąc zadowolić jednych i nie narazić się drugim, zasugerował, aby tymczasowo, na próbę wykonać tylko zadaszone prezbiterium, gdzie podczas sezonu letniego dojeżdżający ksiądz mógłby sprawować niedzielne nabożeństwo. Wierni uczestniczyliby w nim pod gołym niebem, wykorzystując parkowe ławki. Zamysł był słuszny i jak na owe czasy nowatorski.

W 1937 r. delegacja letniej społeczności Juraty z ministrem na czele dostała pozwolenie na konstrukcję tej części kościoła. Wylano fundamenty i wybudowano mury prezbiterium. Ku rozpaczy miejscowego proboszcza kościół budowano z białej cegły – materiału tańszego i mniej trwałego. Nikt wówczas nie przypuszczał, że prezbiterium przetrwa zaledwie kilka miesięcy. We wrześniu 1939 r. roku hitlerowcy ostrzeliwali Hel z pancernika „Schleswig-Holstein”. Według mieszkańców wtedy dostało się również kościołowi w budowie. Reszty dokonali stacjonujący tu Niemcy, którzy zebrali niewykorzystaną jeszcze nową cegłę i korzystnie sprzedali. Po budowie zostały tylko fundamenty.

 

Modlitwa pod sosnami

Po wojnie komunistyczne władze kierowały na odpoczynek do Juraty przodowników pracy. A mieszkańcy półwyspu, zwłaszcza ci starsi, z nostalgią patrzyli na ruiny przedwojennej kaplicy, zarastające powoli mchem. Sytuacja nie pozwalała, by na tych resztkach budować nową świątynię. Ten stan rzeczy trwał prawie pięćdziesiąt lat.

Tymczasem Jurata powoli odzyskiwała dawną świetność, a na odpoczynek zaczęła przyjeżdżać elita intelektualna, artystyczna i społeczna z całego kraju. To właśnie wczasowicze, wspólnie z mieszkańcami Juraty, podjęli starania o wskrzeszenie przedwojennych planów budowy świątyni. 10 lipca 1984 r. biskup Marian Przykucki w oficjalnym piśmie do proboszcza parafii Jastarnia nakazał, aby w Juracie na starych fundamentach odprawiać Msze święte w każdą niedzielę i święto. Postawiono ołtarz z drewna, na którym sprawowano Eucharystię. Według naocznych świadków była to najcudowniejsza kaplica pod gołym niebem, jaką widzieli. Dach z koron sosen, a posadzka z przedwojennych śladów świątyni! Na nabożeństwa przychodziły tłumy, więc biskup zlecił budowę kaplicy, a w 1987 r. Urząd Wojewódzki w Gdańsku wydał pozwolenie na budowę niewielkiego kościoła. Zaznaczono, że ma to być obiekt o unikalnej architekturze i ma nawiązywać do motywów i tradycji morskich. Tak się też stało.

Po pół wieku dokończono rozpoczęte dzieło i na starych fundamentach stanęła nowa świątynia. Kościół otrzymał wezwanie Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Jedna z wiernych parafianek, która pamiętała czasy przedwojenne, powiedziała: „To cud, że ta świątynia po tylu latach powstała! Pan Bóg dokonuje cudów… tylko czasem długo to trwa! Widać takie były Boże plany”.

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK