Temat numeru
nr 3 (129) marzec 2018

Moment, w którym nasz pierworodny syn zadeklarował, że jest niewierzący i nie będzie z nami chodzić do kościoła, był dla mnie powodem do przerażenia.

Katarzyna Pawlak

Jestem niewierzący

Anna nigdy nie myślała, że któreś z dzieci może powiedzieć: „JESTEM NIEWIERZĄCY”. A jednak tak się stało! Dlaczego? Bo tęskni się tylko za kimś, kogo się spotkało.

 

 

„Naszego najstarszego syna zawsze odbieraliśmy jako dziecko bardzo głębokie, religijne, refleksyjne, takie, które do wszystkiego podchodzi bardzo poważnie – mówi Anna. – A jednak to właśnie on kilka lat temu odszedł, a my z perspektywy czasu widzimy z mężem, że to dokonuje się bardzo niepozornie i zaczyna się od spraw na pozór drobnych”.

Mamo, ja nie widzę, nie czuję, nie dotykam. Pana Boga nie ma. Jak mam się modlić, kiedy Go nie słyszę? Po co mam się modlić, skoro On nie odpowiada?".

Zaczyna się od takich właśnie wątpliwości, które wydają się oczywiste w rozwoju duchowym dziecka i prowadzą do wielu rozmów.

„I myśmy takie rozmowy prowadzili i staraliśmy się wyjaśniać wątpliwości – opowiada Anna. – Zachęcaliśmy, dzieliliśmy się swoim doświadczeniem, wyjaśnialiśmy, że Pan Bóg nie mówi do nas w taki wyraźny sposób jak rodzice czy koledzy. Nasze dzieci miały ciekawe obserwacje z kościoła i zadawały pytania: «Mamo, a dlaczego wujek nie przystąpił w niedzielę do Komunii, dlaczego dziadek nie chodzi do kościoła?».

Najtrudniejszym jednak momentem było dla syna zakończenie edukacji w szkole katolickiej i rozpoczęcie nauki w liceum. Tam zobaczył, że można nie chodzić do kościoła i inaczej układać sobie życie”.

 

Ojciec i syn

„Moment, w którym nasz pierworodny syn zadeklarował, że jest niewierzący i nie będzie z nami chodzić do kościoła, był dla mnie powodem do przerażenia. Myślałam, że Pan Bóg będzie na pewno chciał go do siebie przyprowadzić i mój syn będzie musiał przejść przez jakieś bardzo trudne doświadczenia, tak jak syn marnotrawny, a to powodowało we mnie niesamowity ból.

Myślałam, nieco naiwnie, że mogę jeszcze wpłynąć na syna, porozmawiać, pomodlić się, zachęcić, poczekać. Ale gdy zaczęłam słuchać jego poglądów, przestałam wierzyć w to, że z własnej woli powróci. Syn mocno wsiąkł w inne środowisko podczas studiów i pojawiły się w nim myśli, żeby złożyć akt apostazji.

W tej sytuacji ogromnym wsparciem był dla mnie mój mąż, który też miał nietypową drogę i nawrócił się dopiero, gdy był dorosły. Zachęcał mnie do cierpliwości, mówiąc, że nasz syn nigdy jeszcze nie spotkał Pana Boga i dlatego za Nim nie tęskni. Pan Bóg był dla niego fikcją. Syn chodził do kościoła pociągnięty naszym przykładem, natomiast to nie był jego wybór”.

„On musi się z tego otrząsnąć i dopiero odnaleźć Boga po swojemu” – mówił mąż.

Były joga, medytacja, dieta wegetariańska i wegańska, byli znajomi, zabawy, alkohol, inne atrakcje i nowości dostępne dla młodzieży. Syn wracał do domu, a rodzice starali się go kochać i akceptować, mówiąc delikatnie o tym, że jest na błędnej ścieżce.

„Na różny sposób to mówiliśmy, nie krytykując go, ale stawiając pewne pytania. Ogromny wysiłek wkładał mój mąż, który robił to bardzo cierpliwie, i na jego prośbę syn czasem sięgał do jakiegoś artykułu czy tekstu biblijnego. Ojciec budził większe zaufanie syna, bo nawrócił się, gdy był dorosły, i też miał wcześniej różne wątpliwości. Postawa męża była dla mnie nadzieją, że wszystko się odmieni” – mówi Anna.

 

Kiepskie kazania i nuda

Anna wspomina ten pierwszy okres, jako czas rozpaczy i świadomości, że popełniła mnóstwo błędów. Zarzucała sobie, że jest złym przykładem, że własnego dziecka nie była w stanie pociągnąć do Boga. Na początku oboje zachęcali syna, żeby uczestniczył z nimi w niedzielnej Mszy, mając nadzieję, że usłyszy Słowo Boże, ale za każdym razem była to walka. Syn zwracał uwagę na rzeczy, które go odpychały w Kościele: kiepskie kazanie i muzyka, dłużyzny i nuda.

„Wówczas ważne zdanie powiedział mój mąż: «Nasz syn jest czarno-biały. Przemyślał sobie swoją wiarę, uznał, że jej nie ma, i lepiej, żeby nie chodził z nami do kościoła. Nie namawiajmy go tylko po to, żeby poszedł z rodziną, a nie przystąpił do Komunii i był tylko biernym uczestnikiem».

Zorientowałam się, że przez cały czas wychowywania dzieci trwałam w fałszywym i pełnym ukrytej pychy przeświadczeniu, że ja, jako wierząca matka, jestem w stanie moim dzieciom zagwarantować wiarę. Nic bardziej mylnego! Źródłem wiary zawsze jedynie jest Pan Bóg! Ja mogę o to prosić, mogę to ułatwiać, mogę Mu nie przeszkadzać, ale nie mogę mieć przeświadczenia, że ode mnie coś tutaj zależy. Zrozumiałam, że po rozmowach z moim synem nie wierzę, żeby on mógł się nawrócić, bo ma zmienioną mentalność, wiele zarzutów wobec Kościoła i brak własnego doświadczenia Boga. Uświadomiłam sobie, że skoro ja nie wierzę, to znaczy, że nie wierzę Bogu, że jest wszechmogący i że może uczynić wszystko” – wspomina Anna.

 

Rodzice są żebrakami

„Teraz, po kilku latach, ufnie modlę się za mojego syna, zdając się zupełnie na Boga. Staramy się z mężem okazać naszemu dziecku dużo miłości, cierpliwości i wsparcia tam, gdzie jest ono potrzebne. Nie tworzymy rozdziału pomiędzy naszym światem z Bogiem i światem syna bez Boga. W momencie, kiedy syn zdecydowanie powiedział, że nie będzie więcej chodził do kościoła, doceniłam to, co już się w jego życiu wydarzyło: chrzest, Komunia święta, bierzmowanie. Nie wiem, co Pan Bóg w życiu mojego syna robi, ale wiem, że go nie zostawi.

My, rodzice, nie jesteśmy w stanie zagwarantować naszym dzieciom nieba, jesteśmy w sytuacji żebraka, który może tylko żebrać i liczyć na Boże miłosierdzie”.

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK