Świadectwo
nr 4 (70) KWIECIEŃ 2013

Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, więc stosunkowo łatwo udaje nam się przekazać naszym dzieciom to, co dla nich jest niesłychanie ważne: doświadczenie naszej wzajemnej miłości.

Tomasz Strużanowski

Iskrzymy o bzdety

Jestem szczęściarzem. Moje nieporozumienia z dziećmi – 19-letnią córką i 12-letnim synem – ograniczają się do zupełnych bzdetów. Od czasu do czasu iskrzy między nami o porządki domowe, porę odrabiania lekcji, wyniesienie śmieci, zrobienie zakupów, długość ślęczenia przy komputerze. I tylko tyle. Ktoś z większymi problemami powie – sielanka.

 

Kiedy urodziła się Zuzia, podjęliśmy decyzję, że moja żona zrezygnuje z pracy zawodowej, żeby całkowicie poświęcić się prowadzeniu domu i wychowywaniu dziecka. Oznaczało to, że ja będę musiał sprostać wymogom finansowego utrzymania rodziny. Za nic jednak nie zamierzałem ograniczyć się do roli żywiciela rodziny i zrezygnować z roli ojca!

Razem z żoną staraliśmy się otoczyć nasze dzieci od najmłodszych lat troską, okazując im miłość, stawiając wymagania, nie żałując czasu i uwagi. Cierpliwie budowaliśmy relacje oparte na zaufaniu i wzajemnej gotowości do niesienia sobie pomocy. Spędzaliśmy (i do dziś spędzamy…) razem wiele czasu. Wspieraliśmy w nauce, chodziliśmy na zakupy, spacery, rolki, łyżwy, czytaliśmy przed snem, jeździliśmy na rowerach, organizowaliśmy wakacyjne wyprawy. Z Jasiem grałem w piłkę, jeździłem na spływy kajakowe. Po co zresztą ten czas przeszły? Wszak robimy to wszystko do dziś…

Od pierwszych chwil życia uczyliśmy nasze dzieci modlitwy, razem chodziliśmy na Mszę świętą. Mówiliśmy o Bogu żywym i kochającym. Pokazywaliśmy dzieciom, że są ważniejsze od pracy zawodowej, życia towarzyskiego, służby we wspólnocie, rozrywki. Pokazywaliśmy, że miłość do nich opiera się na sile naszej miłości małżeńskiej, a ta z kolei jest zakorzeniona w Bogu i Jego łasce.

 

Dziś odbieramy nagrodę; nasze dzieci mówią nam zawsze prawdę, chętnie zwierzają się ze swoich problemów, bez oporu uczestniczą w codziennej wspólnej modlitwie rodzinnej, z reguły nie odmawiają pomocy w pracach domowych, bardzo dobrze się uczą, mądrze jak na swój wiek patrzą na świat. To u nas szukają odpowiedzi na nurtujące je pytania. Od nas dowiadują się prawdy o przekazywaniu życia, o różnicy między miłością a pożądaniem, wierzą nam, kiedy demaskujemy „śmietnik” oferowany przez ten świat. Są odporne na reklamy, potrafią zapanować nad chęcią posiadania czegoś za wszelką cenę, gdy na coś nas nie stać.

Nie robimy z nich zakładników naszych marzeń. Im są starsze, tym bardziej poszerzamy im granice wolności, wychodząc z założenia, że muszą mieć poczucie, iż podejmują samodzielne decyzje i biorą za nie odpowiedzialność.

Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, więc stosunkowo łatwo udaje nam się przekazać naszym dzieciom to, co dla nich jest niesłychanie ważne: doświadczenie naszej wzajemnej miłości. W takiej atmosferze czują się najlepiej; gdy zdarzają się nam jakieś nieporozumienia, „chodzą na paluszkach”, żeby tylko pomóc wrócić nam do równowagi…

 

Miłość, wiara, dyscyplina, czas, serdeczność, zainteresowanie, poświęcenie, stawianie wymagań – oto recepta dająca szansę na sukces. Szansę, bo mając wolną wolę, zawsze mogą wybierać, z czym lub za Kim pójdą.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK