Święty
nr 3 (93) MARZEC 2015

Przełom nastąpił wraz z wybuchem epidemii cholery w 1849 roku. Edmund z poświęceniem służył chorym. Szczególną troską objął osierocone dzieci.

Magdalena Buczek

Czy to przyzwoite?

Kawaler i wielkopolski ziemianin, który angażował do pracy wiejskie dziewczyny, wiedział, że dobre wychowanie dzieci jest podstawą.

 

Edmund Bojanowski (1814-1871) – zubożały wielkopolski ziemianin – nie miał lekko. Był człowiekiem świeckim, dlatego patrzono na jego działalność jako na coś bardzo dziwnego, zwłaszcza gdy zakładał ochronki dla dzieci i angażował do pracy w nich dziewczyny wiejskie. Pytano, czy to wypada, czy to jest przyzwoite, by jako człowiek świecki, samotny kawaler, zajmował się wiejskimi dziewczynami, uczył je, był ich duchowym ojcem i pisał dla nich reguły zakonne? Był słabego zdrowia, a codziennie chodził trzy kilometry na Mszę świętą z Grabonoga do Gostynia. Niejednokrotnie grzązł po kolana w śniegu i docierał do kościoła zadyszany, spocony, w przemoczonym obuwiu. Szedł, by posilić się Bogiem. Brał życie takim, jakim jest, i dawał swoje życie, nic za to nie chcąc.

Dzieciństwo przeżył w wierzącej, patriotycznej rodzinie ziemiańskiej na terenie Księstwa Poznańskiego. W wieku czterech lat śmiertelnie zachorował. Dalsze życie matka wymodliła mu swoimi łzami.

Studia odbywał we Wrocławiu i Berlinie. Jego pasją była literatura. Zgłębiał tajniki historii sztuki, psychologii i logiki. Tłumaczył poezję, publikował artykuły. Gruźlica płuc zmusiła go do powrotu w rodzinne strony. Wiele czasu spędzał na modlitwie, którą nazywał „słońcem życia chrześcijańskiego”.

Modlitwa inspirowała go do czynienia dobra i niesienia pomocy potrzebującym. Był współtwórcą wiejskich czytelni. Starał się o poprawę warunków życia mieszkańców wsi. Przełom nastąpił wraz z wybuchem epidemii cholery w 1849 roku. Edmund z poświęceniem służył chorym. Szczególną troską objął osierocone dzieci. Z jego inicjatywy powstał dom dla chorych oraz dzieci, które straciły swoich rodziców w czasie epidemii.

Wychowanie dzieci uznał Edmund za podstawowy warunek odnowy społeczeństwa. Zaczął tworzyć ochronki wiejskie, dla których opracował specjalny plan wychowawczy, oparty na wierze, miłości Boga i bliźniego, polskiej kulturze, tradycji i historii. Potrzebował oddanych tej idei pracowników. W 1850 roku powstało zgromadzenie zakonne, nazwane Służebniczkami Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej. Sześć lat później otworzył nowicjat, aby uczyć przyszłe siostry sztuki pedagogicznej i stawania się apostołkami dzieci oraz wszystkich ludzi szukających pomocy. Gruźlica i zapalenie płuc przerwały jego działalność, zmarł 7 sierpnia 1871 roku. W 1999 roku został beatyfikowany przez Jana Pawła II.

 

Tańczyłam ze szczęścia
Dlaczego ja? Do dziś nie wiem. Zawsze lubiłam sport, muzykę, grę na gitarze, górskie wyprawy i leśne spacery. Mieszkałam na wsi i dlatego zakochana byłam w przyrodzie. Cieszył mnie śpiew ptaków, zachody słońca, szumiące łany zbóż… Jak każda dorastająca nastolatka marzyłam o dobrym kochającym mężu, małym domku i licznej rodzinie. Miałam już nawet wybrane imiona dla swoich dzieci. W pierwszej klasie licealnej zaczęłam chodzić na spotkania oazowe. Jezus był dla mnie Tajemnicą, którą chciałam coraz bardziej odkrywać. Kochałam dzieci i marzyłam o studiach pedagogicznych. Widok bł. Edmunda z dziećmi pokazał mi piękno i wartość innego życia – życia całkowicie poświęconego służbie dzieciom i ubogim… Poczułam, jakby Ktoś powoli zaczął odkrywać przede mną tajemnicę mojego życia… Nie takiego, jakie ja sobie zaplanowałam… Taki jest właśnie Bóg! Powołując, odpowiada na nasze pragnienia i marzenia, wykorzystuje nasze talenty i zdolności. Daje to, czego chcemy, ale w piękniejszym wydaniu! Po maturze pojechałam do sióstr do Panewnik. Minęło tyle lat, a ja pamiętam, że był to pierwszy czwartek miesiąca, padał deszcz, a ja wracając do domu, tańczyłam pod parasolką ze szczęścia, że starczyło mi odwagi, by jak Maryja powiedzieć Bogu swoje małe „fiat”. Od tamtego dnia minęło 28 lat. Każdego dnia dziękuję Bogu za Jego bezwarunkową miłość do mnie i za łaskę powołania.
s. M. Nikola Grzegorzek Sł. NMP

Pełna nadziei
O życiu zakonnym myślałam od najmłodszych lat. Z czasem coraz częściej i mocniej doświadczałam wołania Boga. Gdy próbowałam zagłuszać ten głos, On – ja by na przekór moim unikom – był coraz bardziej natarczywy. Ostatecznie po wielu stoczonych bitwach z samą sobą, niezliczonych ucieczkach odpowiedziałam: „tak” na zaproszenie Boga, by podjąć drogę życia zakonnego. Drogę, której w ogóle nie znałam. Dzisiaj pracuję w duszpasterstwie młodzieżowym. Chcę wołać do wszystkich: „Bądźmy podobni do kwitnącej gałązki figi, wypuszczającej zielone listki i tym samym zwiastującej rychłe nadejście lata, bądźmy radosnymi i pełnymi nadziei uczniami Zmartwychwstałego!”.

s. M. Celestyna

Na drogach Pana

Jestem siostrą Służebniczką NMP. Do klasztoru wstąpiłam 13 lat temu. W pierwszej klasie szkoły podstawowej po raz pierwszy pomyślałam, że chcę żyć inaczej niż moja mama i tata. W dniu Pierwszej Komunii Świętej pomyślałam, że chcę żyć z Bogiem już na zawsze… Wraz z upływem lat rodzące się w sercu pragnienie zostało przyprószone młodzieńczymi planami, ambicją skończenia dobrej szkoły i studiów, pierwszym zakochaniem… Odrzuciłam od siebie myśl wstąpienia do klasztoru. Jednak w połowie klasy maturalnej zaczęły powracać pragnienia dziecięcych lat. Po maturze wstąpiłam do Zgromadzenia. Dzisiaj widzę, że wszystkie sytuacje życiowe są jak małe fragmenty puzzli, które z biegiem czasu układają się w harmonijną całość. Idę drogą swego powołania, mając w sercu głęboko wyryte słowa Założyciela naszego Zgromadzenia: „Wszystko w ręku Boga”. Podobnie jak bł. Edmund chcę iść przez życie w całkowitym zaufaniu Bożej Opatrzności, wierząc, że drogi Pana są „pewne i pełne łaski”.

s. M. Serafina
 

Radość staruszki

Spotkaliśmy staruszkę starą idącą po jałmużnę. Prosząc o wspomożenie, narzekała coś o zgubionym chlebie (…) nie dałem jej jałmużny, bo miałem tylko kilka srebrników przy sobie, a srebrnik zdawał mi się datkiem za dużym. (…) Kilkaset kroków odszedłszy, spostrzegam na drodze kawał chleba leżący. Podniosłem, pobiegłem za babką i oprócz chleba znalezionego, dałem jej srebrnika, któregom przed chwilą dać żałował. Radość babki i jej głośne błogosławieństwo ileż były więcej warte, niźli ten srebrnik!

Z dziennika błogosławionego Edmunda Bojanowskiego, czwartek, 12 października 1854 r.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK